Student jako podgatunek człowieka. Więcej zniesie, mniej potrzebuje [OPINIA]
Życie studentów w Polsce nie jest usłane różami. Patologie na rynku nieruchomości, pogardliwa nomenklatura - to tylko niektóre problemy, z którymi muszą zmagać się młodzi ludzie.
Presja jest ogromna. Młodzi ludzie bardzo wcześnie muszą zdecydować, kim chcą być i co chcą robić. Media pompują przyszłościowe kierunki, a jednocześnie straszą, że sztuczna inteligencja sprawi, że niektóre zawody przestaną istnieć. Tymczasem poziom wejścia do rekomendowanej i przyszłościowej przecież branży IT na stanowisko juniora wystrzelił w górę i samo znalezienie pracy okazuje się gigantycznie trudne. Konkurencja już jest ogromna. Należy podkreślić, że na rynku pracy najbardziej chodliwym towarem są osoby ze statusem studenta, z doświadczeniem, które zgodzą się pracować na umowę zlecenie w pełnym wymiarze godzin.
Podobne
Przeciętni studenci są postawieni w dość nieciekawej sytuacji. Często są zmuszeni łączyć studia i pracę, aby w ogóle móc się utrzymać. I podkreślam, mówimy tu nie o życiu, ale o przeżyciu. Opłacenie czynszu, biletów komunikacyjnych oraz jedzenia to dosłownie podstawa egzystencji. Gdzie w tym wszystkim jest rozrywka czy odpoczynek?
Gdzie mieszkają studenci? Tańsze opcje nie zawsze są dobre. I nie zawsze osiągalne
Studia często łączą się z wyjazdem z rodzinnego miasta. Młodzi ciągną do większych miejscowości, do stolic województw, tam, gdzie są większe perspektywy, szczególnie zawodowe. To prosta matematyka - im popularniejsze i większe miasto, tym utrzymanie się w nim będzie droższe. W polskiej czołówce prym wśród najdroższych miast wiodą m.in. Warszawa, Gdańsk, Kraków czy Wrocław. Studiowanie w Kielcach, Radomiu czy Zielonej Górze pozwoli zaoszczędzić na wynajmie, ale jakim kosztem?
Jeśli ma nim być odległość kilkuset kilometrów do rodzinnego domu, brak znajomych czy rezygnacja z wymarzonego kierunku, pieniądze nie są tego warte.
Opcji na mieszkanie jest kilka. Najtańsza to wiadomo - pozostanie w rodzinnym domu. W tym wypadku uprzywilejowani są mieszkańcy dużych (lub okolicznych miast), w których znajdują się uczelnie. Jednak nie każdemu uśmiecha się gniazdowanie u rodziców. Powodów może być sporo: chęć spróbowania samodzielnego życia, nieciekawe relacje z rodziną, konieczność dojazdów. Wstawanie o piątej rano na zajęcia, trzy godziny okienka i powrót późnym wieczorem, by następnego dnia znowu zrywać się przed świtem, nie brzmi zachęcająco. Szczególnie że do zajęć też trzeba się przygotowywać - uczyć, czytać lektury lub pracować nad projektami. Czy da się tak żyć? Jasne, że się da. Czy będzie to wyczerpujące fizycznie i psychicznie? Jak najbardziej.
Drugą opcją jest wynajęcie pokoju w akademiku. I tu zaczyna się prawdziwa zabawa, bo nawet jeśli bardzo chcesz - miejsca możesz nie dostać. Zaledwie 10 proc. studentów w Polsce zamieszkuje akademiki. W Warszawie te liczby są jeszcze mniejsze, bo w akademikach mieszka tylko 5 proc. uczniów. Dodatkowo, aby otrzymać pokój w domu studenckim o często dyskusyjnym standardzie, należy spełnić szereg wymagań.
Na miejsce w akademiku mogą liczyć osoby, które są zameldowane najdalej od miasta studenckiego i te, których rodziny wykazały najmniejsze dochody. Ktoś, kto dorabiał sobie w wakacje, żeby w ogóle mieć szansę na wyprowadzkę, przekroczył dochody o 5 zł i co dalej? W tym przypadku nie klasyfikuje się na akademik, a budżet 1500 zł miesięcznie nie pozwoli mu na wynajem czegokolwiek innego. Problemem mogą być też różnice w standardach czystości współlokatorów. Jednak łatwiej dogadać się z dwójką niż z dwudziestką, z którą dzieli się kuchnię.
Studenckie życie na wynajmie
Ostatecznie studenci mogą wynająć pokój lub mieszkanie. Kawalerka w mieście wojewódzkim to szalona ocena oscylująca w okolicach 2 tys. zł + opłaty. Średnio - da się za więcej, da się za mniej.
Za pokój płaci się obecnie niewiele mniej, a wszystko zależy od metrażu, standardu oraz okolicy. Dożyliśmy czasów, w których mieszkania umeblowane w Ikei noszą nazwę "premium", a patodeweloperka kwitnie. Janusze biznesu dzielą swoje m4 na siedem części i powstają miniapartamenty z toaletą w kuchni i łóżkiem obok prysznica. Klitki wielkości komórki pod schodami Harry'ego Pottera chodzą po 800 zł miesięcznie + opłaty w 7-osobowym mieszkaniu. Żeby jednak nie było tak najgorzej - są tam dwie łazienki, płyta aż na dwa palniki i pełnowymiarowa lodówka - a mogłaby być tylko turystyczna!
Jak realnie wyglądają koszty? Najniższa krajowa to w tym momencie 3600 zł (dla studenta do 26. roku życia brutto=netto). Załóżmy, że to hipotetyczny budżet dla studenta - który i tak jest bardzo duży, gdyby miał być finansowany wyłącznie z kieszeni rodziny. Nie ma się co oszukiwać - większość młodych ludzi, jeśli pracuje, zatrudnia się w sklepach czy w restauracjach, poszukuje zleceń z elastycznym grafikiem. Mało kto jest w stanie pracować na pełen etat, więc to 3600 zł i tak jest bardzo życzeniowym progiem.
Warto jeszcze nadmienić o patologicznym rynku mieszkaniowym. Rudery, mieszkania podzielone na 25 pokoi (to jeszcze mieszkanie czy już hostel?), klitki w nowym budownictwie udające namiastkę luksusu i własnego kąta to tylko przekrój "wspaniałych" ofert, na jakie można się natknąć.
Ile studenci płacą za wynajem mieszkania? Na to nie ma zniżek
W przypadku kawalerki mieszkanie to ok. 2/3 najniższej krajowej.
Pokój pochłonie jakąś 1/3 całego budżetu.
Miejsce w akademiku - rozstrzał jest spory. Można wynająć pokój nawet za 390 zł miesięcznie (Politechnika Gdańska), ale i taki za prawie 3 tys. zł z dostępem do siłowni, prywatnego kina itp. (Wrocław). Najtańsze pokoje oznaczają nie tylko przeważnie niski standard, ale także towarzystwo w pokoju i to więcej niż jednej osoby.
Mieszkanie w domu - chciałoby się powiedzieć, że jest za darmo, ALE. Bywa, że rodzice wymagają od dorosłych dzieci partycypowania w kosztach. Bywa też, że później trzeba bulić za terapię. Koszt - znowu, różnie, ale powiedzmy, że 300 zł za sesję. W idealnym świecie powinno uczęszczać się na nią co tydzień, co daje równowartość wynajęcia pokoju. Oczywiście nie twierdzę, że tak jest zawsze. Nie ma co demonizować mieszkania z rodzicami - jeśli ktoś się z nimi dobrze dogaduje, to go for it. Po prostu jak ze wszystkim zdarza się, że minusy znacznie dominują plusy.
O ile propozycja Lewicy jest dość dyskusyjna - ludzie mogliby zapisywać się na studia tylko, żeby odebrać obiecanego tysiaka - to samo w sobie wsparcie studentów jest jak najbardziej zasadne. Niedawno wypłynęła historia niedoszłego studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Chłopak napisał, że nie dostał się do akademika i nie mógł wynająć mieszkania - prosił o formularz rezygnacji ze studiów. Dostał odpowiedź od samego UJ z linkiem do odpowiedniego dokumentu.
Internauci oburzyli się reakcją uniwersytetu, a UJ klasycznie ukrywał wszelkie komentarze dotyczące sprawy. Teoretycznie niedoszły student o pomoc nie prosił, ale jednak wizja rezygnacji ze studiów z powodu niedostatecznego zaplecza finansowego, mrozi. Szczególnie że "nauka jest bezpłatna". Równe szanse? Edukacja dostępna dla wszystkich? Tylko na papierze.
Studenckie jedzenie - wielkie dzięki
Oferty "na studencką kieszeń" oznaczają coś taniego, bo u studentów, jak to u studentów - nie przelewa się. Studenckie jedzenie to kolejny termin oscylujący wokół młodych dorosłych, który określa potrawy, które przygotowuje się zarówno szybko, jak i po kosztach. Dlaczego? Bo ten archetypowy student nawet w oczach społeczeństwa nie ma ani pieniędzy, ani czasu.
I co jedzą tacy studenci? Sztandarowe potrawy to oczywiście tosty, makaron z pesto i warzywa na patelnię z ryżem (i kurczakiem, jeśli ktoś je mięso). Niedawno na X pojawił się trend, w którym studenci pokazują, co stanowi podstawę ich diety. Większość wpisów przedstawia półprodukty, przekąski, napoje energetyczne.
Są też oczywiście studenci, którzy sami gotują i wręcz pienią się, jak można żyć na przekąskach, kiedy przygotowanie pełnowartościowego posiłku wcale nie jest aż tak drogie i nie zajmuje aż tak dużo czasu. Warto też dodać, że na zupkach chińskich, musli i batonach proteinowych daleko się nie zajedzie. Składniki odżywcze same się nie uzupełnią, nawet przy odpowiedniej suplementacji, jeżeli dieta przez długi czas będzie wyglądać w taki sposób.
W wątku pojawił się komentarz, który odpowiada na pytanie, dlaczego studenci nie gotują. Nie jest zaskakujący. Jest po prostu celny.
Bo studia to nie cyk, etacik, osiem godzin i fajrant. Zajęcia plus praca, plus ogarnięcie chaty? Ziobro zdziwienia, że młodzi ludzie nie chcą tak żyć.
Co mówią studenci? "Nie wyobrażam sobie studiów bez pracy"
Dominika: - Jestem na trzecim roku studiów dziennych w Toruniu. Wynajmuję mieszkanie z czwórką innych studentów. Na warunki nie mogę narzekać - mamy taras, salon, piekarnik - wszystko, o czym mogą pomarzyć studenci z akademików. Opłaty razem z czynszem wynoszą nas średnio 1200 zł na osobę. Nie wyobrażam sobie studiów bez pracy, a tym bardziej studiów w mieście Rydzyka, w którym płacisz mu dodatkowe pieniądze za ogrzewanie.
- Pracuję na pół etatu w gastro, biorę zlecenia na pisanie treści do powstających stron internetowych, okazjonalnie fotografuję eventy i uroczystości, sprzedaję na Vinted wszystkie perełki, jakie znajdę w lumpie, kiedy mogę, to pracuję na skanowaniu lub sprzedaży biletów na wydarzeniach. Przez ostatni rok miałam stypendium burmistrza mojego rodzinnego miasta i stypendium rektora. W tym nie wiem, czy się uda, a zawsze to był dla mnie pewniaczek, że będzie na chleb tostowy. Czy życie studenta jest lekkie? Ani trochę. Jest to początek szkoły przetrwania nazywanej dorosłością. O prywatnej terapii czy weekendzie w spa można zapomnieć. Poza tym, na to drugie ciężko znaleźć czas, kiedy od 8 do 13 masz zajęcia, a od 14 do 21 pracujesz. Czy żałuję? Jedynie wyboru miasta, bo Toruń nie jest miastem studenckim i trudno w nim znaleźć pracę w zawodzie.
Kasia, studentka drugiego roku na Politechnice Warszawskiej: - Utrzymują mnie rodzice i to na pewno jest ogromne ułatwienie, bo nie muszę się martwić o sprawy finansowe i mogę się skupić na studiach i nauce. Dużo osób jednak musi pracować, bo nie mają tego udogodnienia i jest im na pewno ciężej, bo muszą wybierać swoje priorytety. U nas ogólnie jest dużo czasochłonnych projektów, więc ciężko byłoby chodzić do pracy w ciągu tygodnia, mamy też słabo godzinowo rozłożone zajęcia. Pracowałam w wakacje, ale mogłam wszystko przeznaczyć na swoje potrzeby i zachcianki np. bilety na koncerty. Kupiłam też nowego laptopa potrzebnego do projektów, żeby chociaż trochę odciążyć rodziców.
Studenci - jeszcze ludzie?
Studia to fajny czas. Czy może raczej - lata 20. mogą być naprawdę fajnym czasem. Jest jednak parę "ale". To, jak społeczeństwo patrzy na studentów, nie zachęca do podejmowania nauki. Jak nie uczysz się dziennie i nie rypiesz na dwa etaty, dla boomerów jesteś roszczeniow*, bo oni w twoim wieku pracowali na trzy zmiany w czterech firmach i studiowali pięć kierunków jednocześnie.
Brakuje empatii i zrozumienia, że ktoś zwyczajnie nie daje rady, co też może być podyktowane setką czynników, problemami zdrowotnymi, tak samo psychicznymi, jak i fizycznymi. Dochodzi do tego urągająca narracja. Mieszkanie "idealne dla studentów" okazuje się mieć 12 mkw i nie posiada okna, ale co z tego? Student przecież i tak będzie tam tylko jeść i spać.
Studenci są ludźmi - a nie jakąś ich podkategorią. Dobrze byłoby traktować ich w ten sposób.
Popularne
- Jelly Frucik zablokowany na TikToku. "Ryczę i jestem w rozsypce"
- Kim są "slavic dolls"? Śmiertelnie niebezpieczny trend na TikToku
- Vibez Creators Awards - wybierz najlepszych twórców i wygraj wejściówkę na galę!
- Były Julii Żugaj szantażował jurorów "Tańca z gwiazdami"? Szalona teoria fanów
- Amerykanie nie umieją zrobić kisielu? Kolejna odsłona slavic trendu
- Quebonafide ogłosił finałowy koncert? "Będzie tłusto"
- Chłopak Seleny Gomez się nie myje? Prawda wyszła na jaw
- Jurorka "Tańca z gwiazdami" węszy romans? "Ja nie widzę tej relacji"
- Agata Duda trenduje za granicą. Amerykanie w szoku