Inside Seaside - dlaczego festiwal w listopadzie to świetny pomy

Inside Seaside - dlaczego festiwal w listopadzie to świetny pomysł? [RELACJA]

Źródło zdjęć: © Maja Kozłowska / vibez.pl
Maja Kozłowska,
13.11.2024 16:30

Inside Seaside - za nami druga edycja listopadowego festiwalu, po której doszłam do kilku wniosków. Po pierwsze: dobrze być czasem totalnie nieprzygotowanym. Po drugie: bilety na przyszły rok trzeba kupić, póki jeszcze są.

To była moja pierwsza wizyta na Inside Seaside - festiwalu nowym i cudownie świeżym. Listopadowy weekend co prawda w ogóle nie kojarzy się z koncertami do drugiej rano, chillowaniem z ziomkami i jedzeniem z foodtracków, ale może czas nieco zmienić myślenie i wyjść poza ściśle określoną ramówkę? Brat Summer najwyraźniej trwa cały rok - szczególnie dla koncertowych świrów.

Inside Seaside, czyli festiwalowanie za drzwiami

Gdańsk, AmberExpo. Cały festiwal na zamkniętym terenie targów. Crazy. Co z festiwalowym klimatem? Przecież to nie tak! No właśnie... Jak się chce, to można i to można bardzo, bardzo dobrze. Agencja LIVE - shout out za to perfo: festiwalowe koncerty na poziomie klubowych, świetlne spektakle, genialne nagłośnienie, no i oczywiście niesamowity line-up. Ja wiem, że to zawsze będzie kwestia gustu, ale po dwóch edycjach już wiadomo, że Inside Seaside warto zaufać. Zdradzę wam przekrój tego składu: coś dla słuchaczy radia 357, coś dla queerowej publiki, coś dla Zetek (ogólnie), trochę Polski i topowe zagraniczne koncertowe składy - alternatywne. Miks jest eklektyczny, ale wyważony: znajdzie się czas na przerwę, ale co ważniejsze - na odkrycia, które zostaną na dłużej.

Inside Seaside - potencjał na najciekawszy festiwal w Polsce

Ja się nie kryję: dla mnie festiwal to przede wszystkim muzyka, ALE, są też inne opcje. Panele i spotkania z dziennikarzami i artystami. Reset na vintage automatach? Proszę bardzo. Partyjka ping-ponga i udawanie Igi Świątek? Też można. Wydanie kupy hajsu na winyle w wydaniach różnych, w tym także wyjątkowo rzadkich i limitowanych - do tego nie zachęcam, ale oprzeć się trudno. Na Inside Seaside można też było skompletować festiwalowy fit last-minute w strefie modowej czy pójść do kina (!). A jeśli lubicie ładne rzeczy - świetnie trafiliście, ponieważ przez całe dwa dni trwały targi plakatu, gdzie można było dorwać ilustracje m.in. Adeli Madej, Agnieszka DeLew czy Pana Kulki.

Churroski wjechały trochę za tłuste, ale za to kawa - pyszna i na maksa kremowa. Dało się nawet zjeść ciepłą zupę za dwie dyszki (Open'er could never), tak że ceny jedzenia - nie najgorsze. Mały minus: po wyjściu z Montowni, czyli foodcourtu, pachniało się jak pączek. Wrażliwe nosy mogły mieć z tym problem. Ale to technikalia, to się wyklepie (tak, jak ciut za mało miejsca do siedzenia). Po koncertach, oddychaniu nadmorskim powietrzem - (jest czas, żeby iść na plażę - poza sezonem trzeba to odhaczyć!), pokładam dużą wiarę w trzecią edycję Inside Seaside. I nie tylko ja, biorąc pod uwagę, że bilety early birds na przyszły rok już się wyprzedały. W nieco ponad godzinę. Lepiej rezerwujcie sobie termin 8-9 listopada 2025 r. Żeby później nie było płaczu.

trwa ładowanie posta...

Inside Seaside - sekcja pewniaków

Przy okazji festiwali jak Inside Seaside moim priorytetem są raczej zagraniczni artyści, więc to im poświęcę najwięcej miejsca. Z polskich: miło było zobaczyć Artura Rojka, Vito Bambino, Kasię Lins. Propsy także za space dla "mniejszych" bandów, jak np. Klawo - oni akurat zdecydowanie zasługują na więcej. No i oczywiście: Hania Rani, która bardziej jest już międzynarodowa niż polska i dla wielu osób jej koncert z pewnością był mistycznym przeżyciem.

Ja doskonale wiedziałam, na kogo idę. Miałam trzy typy:

  • Warhaus - belgijski zespół z Maartenem Devoldere na czele, którego stanuję od lat, a jednak, koncerty niezmiennie dają emocji więcej i więcej.
  • The Last Dinner Party - girlsband z UK z mocnymi teatralnymi naleciałościami - to trzeba kupować, ale i bez tego zobaczyć warto. To był pierwszy koncert TLDP w Polsce: ikoniczne doświadczenie, im później, tym trudniej będzie o taką intymność.
  • Daði Freyr - islandzki reprezentant Eurowizji z 2021 r. Kilkukrotnie odwiedzał Polskę, ale nigdy nie było mi po drodze. Lekcje odrobione, teraz wiem, że absolutnym skandalem jest omijanie jego koncertów. Nie zróbcie tego samego błędu.
trwa ładowanie posta...

Inside Seaside - sekcja zaskoczeń

Lubię dać się porwać na festiwalach - dlatego rzadko sprawdzam zespoły i wykonawców, jeśli ich nie znam. Generuje to duże prawdopodobieństwo przynajmniej: nagłego zauroczenia. Czasami szoku. Często: przyjemnie uzależniającego dopaminowego skoku. Taki sobie zafundowałam kilkukrotnie podczas Inside Seaside w różnym stopniu natężenia i różnych warunkach.

Po pierwsze: IDLES. Ich znałam, lecz nie wierzyłam, że na żywo ta brytyjsko-irlandzka kapela dowozi taką żonglerkę samą koncepcją muzyki. Eleganccy z nich buntownicy, nawet jeśli wokalista Joe Talbot pluje na scenę albo podżega tłum do zdrady stanu. Bo czym innym niby jest skandowanie "j*bać króla" przez całą salę? Zdolność do generowania energii mają niesamowitą, ich brud jest jakiś znośny, a muzyka - wielowymiarowa (warto posłuchać, nawet jeśli komuś zupełnie nie podjeżdża śpiewanie Joego).

Po drugie: Black Pumas, headlinerzy z tak bardzo obvious nazwą zespołu, że prawdopodobnie wymyślili ją w momencie zakładania pierwszego e-maila. Ale-ale - to nie zmienia faktu, że ten amerykański band płynie jednocześnie z prądem i przeciwko niemu, w doskonałej mieszance soulu i psychodelii. To brzmienie typu Lenny Kravitz na sterydach: bardziej niszowe i straszliwie wciągające na żywo. Oderwać wzrok od lidera zespołu, Erica Burtona - niemożliwe. Instrumentalnie i wokalnie wszystko tam zagrało: było to dużo do zniesienia pod względem ilości bodźców, ale totalnie to kupuję.

Po trzecie: Kerala Dust. Przysięgam, że w głowie uroiłam sobie, że to indie band z typiarą na wokalu. I zrobiłam niezłe pikachu.jpg, kiedy okazało się, że ups: brytyjski zespół składa się z samych chłopów. Co do gatunku, mój strzał był celny w 50 procentach. Chłopaki grają alternatywę, ale w zdigitalizowanym, czy raczej, elektronicznym wydaniu. Na zamknięcie festiwalu: boski typ. Czy gdyby czas był inny, muzyka weszłaby równie dobrze - tak! I w ten sposób Kerala Dust ląduje na mojej solowej koncertowej wishliście. Warto.

Inside Seaside - sekcja podziękowań specjalnych, braw i życzeń

Trudny to był powrót z Gdańska, bo nostalgia hitnęła niemożliwie. Przykro zostawia się za sobą coś, co było aż tak niespodziewanie dobre, a weekend na Inside Seaside był dosłownie spełnieniem koncertowych marzeń - tych, które pielęgnowałam i tych, o których nawet nie wiedziałam.

Honorowe wspomnienie należy się publice na The Last Dinner Party tak szalonej, że zespół zdecydował się na wykonanie niewydanego jeszcze utworu "Big Dog", chociaż nie było go na setliście. Brawo!!!

Daði Freyr także zasłużył na miejsce na liście szczególnie wyróżnionych i to aż z kilku powodów. Na uznanie zapracował ze względu na:

  • wybitny język polski. "Dziękuję", "Polska", "Gdansk". Pfff. Jeśli to robi na was wrażenie - życia nie znacie. Daði Freyr reklamujący Żywca w naszym ojczystym języku to dopiero jest pokaz umiejętności lingwistycznych. Zaczęło się od czytania składu, skończyło na lizaniu puszki. Okej...,
  • wykonanie bardzo starej piosenki, którą sam napisał dawno temu - "Party in the U.S.A.",
  • oddanie hołdu Polsce poprzez zaśpiewanie hymnu "Solo",
  • przygotowywanie własnych dzieci do kariery scenicznej i losu nepo babies.

Na koniec - życzeniowo: bardzo proszę o szybki powrót na Inside Seaside. I może - żeby na salach było jednak ciut cieplej. Klima w takim tłumie dobra rzecz, muzyka owszem, serca grzeje, ale z przeziębieniem już sobie nie radzi.

Czekam na edycję 2025!!!

Zostań Królem studniówki z Giacomo Conti!
Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 0
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 0
  • emoji złość - liczba głosów: 0
  • emoji kupka - liczba głosów: 0