Czy nauczanie zdalne ma sens?

Nauczycielka zwierza się, jak wygląda szkoła "na zdalnym". "To jest ATRAPA nauczania"

Źródło zdjęć: © Unsplash.com
Michał DziedzicMichał Dziedzic,13.01.2021 20:38

Porozmawialiśmy z nauczycielką jednej z krakowskich szkół o tym, co myśli o zdalnym nauczaniu. W bonusie opowiedziała nam też, jak najczęściej oszukują jej podopieczni i co sądzą o takim trybie pracy. - Uczniowie i tak niewiele z tego wyniosą - podsumowuje.

W tym roku nauczyciele musieli przejść ekspresowy kurs korzystania z internetu i przenieść swoje lekcji do sieci. Działali przy tym - o czym głośno mówi wielu z nich - intuicyjnie i bez wsparcia ministerstwa, starając się przekazać uczniom tyle wiedzy, ile to możliwe.

O tym, czy projekt "zdalnego nauczania" ma w ogóle sens, co najbardziej martwi pedagogów oraz jak podczas pandemii oszukują uczniowie w ramach cyklu #ZwykłyBohater szczerze opowiedziała nam 25-letnia nauczycielka klas 4-8 z Krakowa.

Jaka była twoja pierwsza reakcja, gdy dowiedziałaś się, że szkoły będą zamknięte?

Najpierw pomyślałam o tym, jak się czują dzieci. Jak będzie wyglądało ich kształcenie w nauce zdalnej. Bałam się, że poznają szkołę od złej strony... To znaczy, że stwierdzą, że nie jest ona do niczego potrzebna - bo skoro mamy bardzo łatwy dostęp do informacji w internecie na co dzień, to uznają, że szkoła jest im po prostru zbędna.

A gdy jeszcze szkoła, w której pracujesz, była otwarta, ktoś zaraził się w niej covidem?

Tak, kilku nauczycieli. Pani od hiszpańskiego, pani od angielskiego - one się zaraziły, przez co my musieliśmy robić zastępstwa.

Rozumiem, że był reżim sanitarny i wszyscy nauczyciele musieli nosić maseczki?

Nie. To znaczy na korytarzach je mieliśmy, ale w sali nie.

A co to za logika?

Żadna logika.

Przeszliście na zdalne nauczanie i nagle okazało się, że z nauczycielki musisz zmienić się w streamerkę. Jak zmieniłaś sposób nauczania?

Moje lekcje stały się lekcjami odwróconymi, to znaczy uczniowie stety-niestety musieli przygotowywać się w domu do lekcji, a później omawialiśmy te zagadnienia na zajęciach. Wszystko odwrócone, bo to uczeń przekazuje swoje umiejętności na zajęciach, a ja to tylko weryfikuje. Taką strategię obrałam.

A jak starasz się angażować uczniów, którzy od miesięcy są zamknięci w domach i raczej nie tryskają entuzjazmem?

Aktywizowanie uczniów przez internet nie jest łatwe. Dzieci wstydzą się czasem swojego otoczenia, wstydzą się włączyć mikrofon, bo moglibyśmy usłyszeć krzyki, jakieś kłótnie rodzinne. Poza tym uczniowie mają "czerwoną słuchawkę", to znaczy, że mogą opuścić lekcję w dowolnym momencie, co się często zdarzało.

Bywa, że z takimi dziećmi w ogóle nie ma się kontaktu, to znaczy nie przysyłały materiałów, nie odpowiadały na wiadomości, a my mieliśmy nie narzucone, ale powiedziane odgórnie, że trzeba przymykać oko na takie sprawy, bo to są wrażliwe rzeczy.

Jeżeli chodzi o angażowanie uczniów, to często rozpoczynam dyskusję na różne tematy społeczne, żeby mogli wypowiedzieć się ci, którzy czują się trochę gorsi z języka polskiego. Wtedy oni rzeczywiście się angażowali.

Co uczniowie sądzą o zdalnym nauczaniu? Mówią ci czasem, jak czują się w obecnej sytuacji?

90% procent dzieci mówi o tym, że są psychicznie zmęczone, że nie przynosi to takich skutków, jakie my sobie wyobrażamy. Niektórzy dzielą się tym, że ktoś z ich rodziny jest chory lub że sami są chorzy. Dzieci raczej nie żartują z koronawirusa, najczęściej mówią, że pragną, żeby to się skończyło i chcą wrócić do normalności.

Zakaz wychodzenia z domu też uważają za straszny, tym bardziej w ferie. Nie rozumieją, dlaczego nawet z psem nie mogą wyjść. (Wkrótce po rozmowie zakaz ten został zniesiony - przyp. red.)

A co z dziećmi z problemami rodzinnymi, które siłą rzeczy utknęły teraz w domu? Czy szkoła może im jakoś pomóc?

Różnie z tym bywa, ponieważ brakuje nam psychologów i psychiatrów dziecięcych, a jeżeli mamy brak specjalistów, to jest brak pomocy. My przekazujemy dalej informacje o trudnych przypadkach tylko wtedy, gdy rodzic się zgłosi, ponieważ gdy wiemy to z innych źródeł, nie możemy ze sprawą ruszyć. Jeżeli wiemy, że jest taka a nie inna sytuacja rodzinna, wszyscy nauczyciele są o tym poinformowani.

Taki uczeń rzadziej wypowiada się publicznie, rzadziej musi włączać mikrofon, czasem może się nie pokazywać na kamerze, ale to wszystko, co jesteśmy w stanie zrobić. Wysyłamy też dzieci do poradni psychologiczno-pedagogicznej, ale poradnie są teraz przeładowane. Nie ma miejsc, terminy są bardzo odległe.

Jeżeli nawet chciałabym porozmawiać z dzieckiem przez kamerkę o jego problemach, to wiem, że nie jestem sama, tylko że ktoś słyszy to dziecko. A to głównie chodzi, żeby dziecko przyszło do mnie, bo ono się boi rozmawiać w swoim otoczeniu o swoich problemach. I to był nasz atut, że dziecko przychodziło do murów szkolnych i tam szło do pedagoga. Teraz dzieci są w hermetycznym środowisku rodzinnym i nie mówią nam o problemach tak wprost.

Masz wrażenie, że ministerstwo edukacji na czele z ministrem Czarnkiem radzi sobie z sytuacją?

Minister Czarnek przede wszystkim dużo mówi, tak jak mówił też minister Piontkowski: że będą szkolenia dla nauczycieli, że 100 procent szkół uczy się zdalnie, że wszyscy mają sprzęt. To jest jedno wielkie kłamstwo. U nas działa to tak, że szkoła ma sprzęt i jeżeli dzieci są w potrzebie i takiego sprzętu nie mają, mogą sobie go ze szkoły wypożyczyć.

To nie jest tak, że dostajemy pieniądze z ministerstwa, działamy na własną rękę. Jeżeli mamy troszkę bogatsze rodziny, one też starają się wesprzeć te biedniejsze i również udostępniają sprzęt. Tak naprawdę wszystko jest na barkach nauczycieli, ministerstwo potrafiło tylko mówić do mas, że jest "dobrze", a to my musieliśmy się nagle przekwalifikować na nauczanie zdalne.

Prawda jest taka, że uczniowie i tak niewiele z tego wyniosą. To jest atrapa nauczania. To nie jest ten sam przekaz, to nie jest ta sama koncentracja ani motywacja.

Uważam, że powinien być czas na powtórzenie całego tego materiału, bo to nie ma sensu. To, ile mamy oszustw codziennie, ile razy rodzice piszą sprawdzian za dziecko albo podpowiadają mu na lekcji, a my to wszystko słyszymy... To się mija zupełnie z nauczaniem, ale dalej robimy, co możemy.

Czujesz się bohaterką?

Haha, powiem ci, że trochę tak, bo niektórzy nauczyciele odpuścili, a ja chciałam wykorzystać ten czas maksymalnie, przepracować nowoczesne metody. Staram się po prostu dobrze wykonywać zawód, o którym zawsze marzyłam.

Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 37
  • emoji ogień - liczba głosów: 5
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 10
  • emoji smutek - liczba głosów: 7
  • emoji złość - liczba głosów: 8
  • emoji kupka - liczba głosów: 15
To prawda sprawdziany, kartkówki są potrzebne na sprawdzenie wiedzy ucznia ale to nauczyciel musi najpierw dobrze tę wiedzę przekazać aby uczeń wyniósł coś z lekcji.
Odpowiedz
0Zgadzam się0Nie zgadzam się
Uważam ,że powinny dzieci powtórzyć ten to nauczania , mam córkę która chodzi do technikum i nie wyobrażam sobie jak poradzi sobie z zdaniem technika i matury . Dużo dzieci mają zaległości więc będzie ciężko dla nich .
Odpowiedz
11Zgadzam się3Nie zgadzam się
kasiek,zgłoś
u mnie w szkole naprawdę bardzo fajnie wyglądało to nauczanie. Jestem dumna z dzieci (obecnie III klasa SP), świetnie sobie radziły, były zdyscyplinowane, włączały mikrofony pojedynczo kiedy tylko o to prosiłam, wszyscy mieli włączone kamery, wszystko działało jak należy. Właściwie lekcje robiliśmy tak jak w klasie, omawialiśmy jakiś temat, rozwiązywaliśmy zadania, robiliśmy notatki, dzieci wszystko pisały, pokazywali do kamery, lub wysyłali zdjęcia. Udalo nawet sie przeprowadzić testy i kartkówki. Jak ktoś tylko chciał to mógł wiele wynieść z lekcji i się nauczyć. Podobnie było u mojej córki (jest w liceum), słyszałam, widziałam niektóre lekcje i nie mam zastrzeżeń. Nauczyciele dużo z siebie dali.
Odpowiedz
9Zgadzam się3Nie zgadzam się
zobacz odpowiedzi (1)
Zobacz komentarze: 8