Joanna Andraszak

Miała 27 lat, gdy wykryto u niej raka piersi. Nam opowiada o swojej walce

Anna RusakAnna Rusak,18.10.2020 20:55

- Choroba pozwoliła mi zrozumieć, że jeśli ja nie zawalczę o siebie, to nikt za mnie tego nie zrobi - mówi Joanna Andraszak. Współczesna wojowniczka opowiedziała nam o swoich zmaganiach z chorobą.

Teraz czuje się dobrze. Pilnuje się, jeździ na kontrole do szpitala, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Do tego udziela się w kampaniach dotyczących raka piersi i jak sama mówi: "Wszędzie jest jej pełno".

Ta aktywność pomaga jej też zdystansować się do choroby, nie skupiać się tak bardzo na tym, że nowotwór może wrócić. Przy okazji Dnia Walki z Rakiem Piersi o zmaganiach z chorobą rozmawiamy z Panią Joanną.

Jak to wszystko się u Pani zaczęło? 

Miałam 27 lat, długo zmagałam się z trądzikiem i chciałam z nim coś zrobić. Jednak zanim moja dermatolożka przepisała mi bardzo silne leki, poleciła wizytę u ginekolożki. To właśnie ona uświadomiła mnie, że raz w roku powinnam zrobić darmowe USG. I właśnie na tym badaniu okazało się, że najprawdopodobniej mam raka piersi.  

Wyobrażam sobie, że bardzo trudno przyjmuje się taką wiadomość. 

Nigdy nie zapomnę tego dnia. Najpierw pojawił się strach. Przez pierwszy miesiąc płakałam i zastanawiałam się – dlaczego ja? Dlaczego akurat mnie to spotkało? Czy zdążę jeszcze nacieszyć się życiem? I przede wszystkim - ile mi go jeszcze zostało? 

A kiedy odbyła się pierwsza operacja? 

Po całym cyklu chemioterapii, to był lipiec 2019 roku. Wtedy wykonano mastektomię piersi, w której znajdowały się guzki. 

Przeszła Pani już trzy operacje, teraz utworzyła zbiórkę na kolejną. Opowie nam Pani coś o niej? 

Dużo osób pyta, dlaczego ponownie ją zorganizowałam. Zbiórka została utworzona, gdy zachorowałam. Część pieniędzy pochłonęła ostatnia operacja, która niestety nie usunęła mojego głównego problemu, czyli animacji piersi. 

Przybliży nam Pani, czym jest animacja piersi? 

Najczęściej pojawia się, kiedy implant piersi umiejscowiony jest podmięśniowo. Wtedy właśnie pojawia się takie powikłanie, które można nazwać przykurczem w piersiach. Gdy jest mi zimno, pojawia się stres, mięsień ściska implant, co powoduje ból w klatce piersiowej.  

Rozumiem, że właśnie z tego powodu ponownie zbiera Pani pieniądze? 

Tak, potrzebuje ich na operację, którą przeprowadzi chirurg - dr Maliszewski. Wykona konwersję obu piersi, czyli wyciągnie implanty i założy tzw. siatki ADM, które ochronią implant. Dodatkowo 4 krotnie obniży to ryzyko ponownego zabiegu, a także ustabilizuje całość. Niestety, taka operacja nie jest refundowana, dlatego postanowiłam założyć zbiórkę.  

trwa ładowanie posta...

Który moment podczas choroby był najtrudniejszy?  

Kiedy dowiedziałam się o diagnozie. Ten moment, gdy wypadały mi włosy. Wciąż pamiętam ten dzień, golenie głowy na łyso. Przepłakałam całą noc. Miałam takie długie włosy… To był dla mnie cios, wtedy straciłam to kobiecie poczucie wartości. Przykry jest też brak zrozumienia rodziny i te aktualnie znikome relacje jakie mamy. 

Rozumiem, że ten brak wsparcia rodziny, jest dla Pani bardzo trudny. Zawsze tak to między Wami wyglądało? 

Jeśli chodzi o początek choroby, to dawali mi ogromne wsparcie. Były sytuacje, w których nie mogłam samodzielnie chodzić, jeść, a oni bardzo pomagali mi w takim codziennym funkcjonowaniu. Jednakże po operacji niestety nasze drogi się rozeszły… 

Jest mi bardzo przykro, że nie rozumieją tej sytuacji, mam jakiś żal. Szczególnie do siostry, która tak mnie wspierała. Z drugiej strony też wiem, co może czuć. Ona też jest po operacji, profilaktycznej, po której też niestety pojawiły się powikłania.   

Jeśli chodzi o narzeczonego, to myślę, że na lepszego człowieka nie mogłam trafić! Okazał mi dużo cierpliwości i wsparcia, a przecież jemu też musiało być ciężko. Powiedziałam mu nawet, żeby znalazł sobie nową dziewczynę, ale wytrwał, został ze mną. 

Myślę, że wciąż bardzo to przeżywa , ale kocha mnie i nie raz daje mi to odczuć. Przyjaciele dawali mi kopa i mobilizowali, kiedy potrzebowałam jakiejkolwiek pomocy. Zawsze nią służyli, za co jestem naprawdę wdzięczna. 

Joanna Andraszak
Joanna Andraszak (vibez)

A czy był jakiś moment, jakieś ciepłe wspomnienie, które dobrze Pani wspomina z tego czasu? 

Myślę, że to, że poznałam w szpitalu swoją kuzynkę, o której nie wiedziałam. Ona też boryka się z tym samym problemem. Na pewno też te osoby, które poznałam po chorobie, dzięki niej. Stałam się bardziej otwarta np. poprzez sesje zdjęciowe, różne projekty dla osób onkologicznych. Jestem też bardziej zawzięta i mimo choroby udało mi się skończyć studia i zdać licencjat! 

Co dała, a co zabrała Pani choroba? 

Na pewno pozwoliła mi zrozumieć, że jeśli ja nie zawalczę o siebie, to nikt za mnie tego nie zrobi. Zrozumiałam, że to czas na zdrowy egoizm, bo mam cele, jestem wojowniczką – walczę o siebie i o życie. Co zabrał mi rak? Po części poczucie bezpieczeństwa. Zawsze w głowie będę się bała nawrotu choroby.

Czyli zmieniło się Pani myślenie? 

Tak, staram się już nie myśleć o raku, o tym, czy będę miała nawrót, czy umrę. Mogę tylko działać, pomagać innym dziewczynom. Z tego naprawdę można wyjść. Chociaż straciłam dwie osoby, zmarły w młodym wieku. Wtedy jest ciężej, wtedy zaczyna się człowiek zastanawiać.  

Miałaby Pani zatem jakieś rady dla młodych kobiet? 

Na pewno po pierwsze, to żeby wykonywały samobadanie. To nic nie kosztuje. Chociaż wiem, że każda kobieta ma inną budowę piersi i w tych bardziej gruczołowatych trudniej coś wyczuć, znaleźć. Wtedy najlepiej, chociaż raz w roku, udać się do ginekologa, na USG piersi, które, jak wcześniej wspominałam, jest darmowe. 

samobadanie
samobadanie

A jakieś rady dla tych, u których zdiagnozowano już raka? 

Nie zamykać się, udać się do psychologa, no i przede wszystkim – nie poddawać się. Medycyna poszła do przodu i można to wyleczyć. Rak to nie wyrok.  

Ważne, żeby nie siedzieć w domu, poszukać jakiejś fundacji. Można też dzięki temu zaangażować się, udzielać, korzystać z sesji onkologicznych dla kobiet.  

Polecam też uprawienie sportu, bo są badania, które potwierdzają, że dzięki ćwiczeniom szansa na nawrót jest mniejsza. Sama byłam w takim projekcie dla młodych kobiet w szpitalu i jeździłam na treningi. Pomagały w przechodzeniu chemioterapii.  

Rozumiem, że ona też nie była najłatwiejsza do przejścia. Jak przebiegał u Pani proces akceptacji sytuacji, operacji, straty piersi? 

Z tą akceptacją siebie bywa różnie. Choroba zmieniła mnie wizualnie i psychicznie. Zmieniło się moje ciało, ale jestem świadoma, że leczenie na to wpływa, że potrzeba czasu, żeby wszystko wróciło do normy. Po operacji chciałabym wrócić do ćwiczeń.  

Jeśli chodzi o piersi, to nie raz wstydziłam się rozebrać przed narzeczonym. Nie podobało mi się to, jak wyglądałam po operacji. W zasadzie nadal się sobie nie podobam, przeszkadza mi ten brzydki przykurcz. Z tego też względu na nowo chce podjąć się operacji, dlatego potrzebuję zbiórki.  

A czy ktoś poza bliskimi Panią wspiera? Korzysta Pani z pomocy psychoonkologa? 

Tak i myślę, że powinien wkroczyć od samego początku, kiedy dowiadujemy się o chorobie. Rozmowa bardzo pomaga zrozumieć sytuację, czasem też warto się po prostu wypłakać, wypuścić emocje. Ważne, żeby cała rodzina poddała się terapii, bo - nie ukrywajmy - dotyczy to wszystkich najbliższych. W końcu dla nich to też jest trudny moment, mogą sobie z tym nie poradzić.  

Współpraca z fundacją dużo zmienia? 

Jestem podopieczną trzech fundacji. To świetna forma pomocy, nie tylko finansowej. W Alivii miałam np. możliwość wzięcia udziału w kampanii Love your Boobs z HelloBody, mogłam pójść do telewizji i podzielić się swoją historią, pomóc innym. Dzięki fundacji otworzyłam się na świat.  

Z kolei Fundacja Chce się żyć dała mi możliwość udziału w sesji zdjęciowej, dzięki czemu wzrosła moja samoocena. Na pewno łatwiej było zaakceptować to, jak wyglądałam, zaczęłam na nowo czuć się kobietą. Poza tym poznaje tam mnóstwo wspaniałych i życzliwych osób. Fundacja W Związku Z Rakiem pomaga w zbiórkach, dzięki nim miałam opiekę rehabilitanta, mogłam skorzystać z fizjoterapii. Utworzyły się też między nami nowe przyjaźnie.   

trwa ładowanie posta...

Czy są jakieś drobne rzeczy w codzienności, które sprawiają Pani radość mimo wszystko?  

Pojawiają się miłe niespodzianki np. kwiaty przesłane pocztą przez narzeczonego, spotkania ze znajomymi, ale nie ukrywam, że teraz głównie operacja zaprząta mi głowę.  

A jest jeszcze coś, czego się Pani boi? 

Wszyscy się czegoś boimy. Najbardziej oczywiście boję się nawrotu choroby - nie chciałabym na nowo przechodzić tego wszystkiego. Boję się też, że nie uda mi się uzbierać kwoty potrzebnej do operacji. 

A ma Pani jakieś marzenia na ten czas już po operacji?  

Chciałabym założyć rodzinę z moim narzeczonym, urodzić choć jedno dziecko. Niestety, przez obciążenie genetyczne, za jakiś niedługi czas będę musiała usunąć jajniki. Na pewno marzę o tym, by kiedyś rodzina mnie zrozumiała i by nasze relacje uległy poprawie. A tak z przyjemniejszych rzeczy to marzę, by kiedyś wyjechać w ciepłe kraje, np. do Grecji, i móc odetchnąć od wszystkiego, co się wydarzyło.

Gdy z nią rozmawiam, nie mogę się nadziwić, jak silną i odważną trzeba być, by pokonać te wszystkie trudności. Wielokrotnie powtarzam, że ją podziwiam. I choć nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak ciężko musiało jej być, to dzięki temu, co opowiedziała, wiem, że warto się badać.

Mam nadzieję, że Wy też już to wiecie.  

Jeszcze raz zachęcamy do pomocy Pani Joannie. Link to zbiórki znajdziecie tutaj.

Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 8
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 0
  • emoji złość - liczba głosów: 0
  • emoji kupka - liczba głosów: 0