"And Just Like That"

Czy nowy "Seks w wielkim mieście" to totalna porażka? Porozmawiajmy o "And Just Like That"

Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Bartłomiej Jankowski,
03.02.2022 15:00

Znacie tego mema, w którym ktoś dzwoni, żeby coś Wam powiedzieć, ale "to on dzwoni"? Tak od kilku tygodni wydzwaniają krytycy "And Just Like That". Serialowi HBO dostało się już chyba za wszystko. A co gdyby zrobić to, co zrobiła Samantha z wiadomościami od Carrie, czyli… nie odbierać?

Myślę, że można śmiało powiedzieć, że powrót "Seksu w wielkim mieście" był jednym z topowych popkulturowych wydarzeń zeszłego roku. O tym, kogo będzie można zobaczyć we wznowionym po 20 latach kultowym serialu i - przede wszystkim - czy będą to wszystkie cztery główne bohaterki, spekulowało się długo jeszcze przed premierą. Ostatecznie od dwóch miesięcy znów możemy oglądać perypetie Carrie Bradshaw, Mirandy Hobbes i Charlotte York. Nie ma za to ulubienicy fanek (i fanów!) serialu, Samanthy Jones, granej przez Kim Cattrall. Ale o tym już wiemy, a historię dramy między aktorkami zna chyba każdy.

Powrót trzech pięćdziesięcioletnich dziś mieszkanek Nowego Jorku z "And Just Like That" przyjęty został chłodno tak przez krytyków wyżywających się w tekstach, jak i fanów wyżywających się w memach. Za co oberwało się serialowi? Za babciowatość przebojowych niegdyś bohaterek, które nie ogarniają współczesnej rzeczywistości, za wielkie miasto bez seksu, za przyciężką politykę rasową, w myśl której białą jak dotąd diegezę wypchano niebiałymi i - last but not least - za niebinarną Che Diaz, która miała być tak cool, że nikt jej nie polubił. I couldn’t help but wonder… Czy nowy "Seks w wielkim mieście" to totalna porażka?

trwa ładowanie posta...

Powiedzmy to sobie wprost: czy SATC to serial kultowy? Tak. Czy SATC zestarzał się źle? Zestarzał się nie najlepiej. Rewolucyjny pod koniec lat 90. i we wczesnych dwutysięcznych obraz o singielkach plotkujących o romansach i głośno mówiących o doświadczeniach seksualnych oglądany dzisiaj nie wydaje się już pod tym względem tak wywrotowy. Co więcej, drażni pod innymi względami: tym, że przedstawia jedynie historie białych, heteroseksualnych (poza jednym homoseksualnym epizodem Samanthy i jednym koszmarnym odcinkiem o biseksualności, która nie mieści się Carrie w głowie) kobiet z wielkomiejskiej klasy średniej. Dwie z tych rzeczy zmieniły się w "And Just Like That".

Nie tylko "Seks w wielkim mieście" się zestarzał. Przez 20 lat zestarzały się też Carrie, Miranda i Charlotte (i najprawdopodobniej także Samantha, choć tego nie dane nam było zobaczyć). Faktycznie można odnieść wrażenie, że scenarzyści bardzo chcieli odkupić grzechy sprzed ery generacji Z, dlatego nasze pięćdziesięciolatki co krok mierzą się z tematem rasizmu, nieheteronormatywności i niebinarności płciowej. Jakby nie słyszały o nich nigdy wcześniej, a niebiałe i nieheteroseksualne osoby wyszły spod ziemi dopiero w dniu pierwszego serialowego klapsa. Nie muszę chyba mówić, że wypadają przy tym groteskowo. Jak wtedy, kiedy Charlotte chce zaprosić do siebie przypadkową czarną sąsiadkę, by nie zostać podejrzaną o rasizm przez znajomą. Ostatecznie jednak ona i jej mąż sami są jedyną białą parą podczas innego przyjęcia, co można odebrać jako porozumiewawcze mrugnięcie ze strony filmowców.

W serialu znalazło się miejsce dla czterech nowych niebiałych bohaterek drugoplanowych: dwóch afroamerykanek, hinduski i latynoamerykanki, Che Diaz. Che Diaz to właściwie osoba niebinarna, której zaimki they/them po polsku zostały przetłumaczone zamiennie jako rodzaj męski i żeński (myślę, że to niezły wybór, dlatego też tak będę robił). Jej rola okazała się jedną z głośniejszych, ale nie tak niestety, jakby chcieli tego scenarzyści - Che Diaz to jeden z najmniej lubianych (sorry, najmniej lubiany) i najbardziej memicznych bohaterów. Jej motywacyjne pogadanki drażnią (jakby osoba nieheteronormatywna mogła mówić tylko o własnej nieheteronormatywności), drażnią też wypowiedzi, z których każda musi kończyć się komediową puentą. Co ciekawe, to społeczność LGBTQ najmocniej kpi z Che, a jego charakterystyczne "Hey, it's Che Diaz!" to dziś synonim woke panic alert.

trwa ładowanie posta...

Porozmawiajmy trochę o seksie. W wielkim mieście nie ma już seksu? Bez wątpienia nie ma go tyle co kiedyś. Ale czy to źle? To nie tak przecież, że bohaterkom odebrano seksualność. Myślę, że w serialu oglądamy różne doświadczenia kobiet po pięćdziesiątce, dla których seks gra różne role. Faktycznie, Carrie po śmierci Mr. Biga o seksie nie myśli w ogóle. I to też okej! W jej wątku w pierwszym sezonie "And Just Like That" znalazło się więcej dramatyzmu. Tak też bywa. Poza tym - Carrie zawsze była romantyczką.

Romantyczką nie była za to Miranda, której metamorfoza może być ciężka do przełknięcia dla fanów. Tak, Miranda to wciąż badass: nic nie robi sobie z głupich komentarzy o jej siwych włosach i wie, czego chce. Tylko to, czego chce, to romans (i ekscytujący seks!). Jej odejście od Steve’a (z którego scenarzyści zrobili dziada, niestety) i oddanie w ręce (dosłownie) Che Diaz skończyło się memami, w których Miranda sprzed lat z wyraźną złośliwością odpowiada dzisiejszej, żyjącej romantyczną fantazją Mirandzie. Ale znów - czy coś w tym złego?

trwa ładowanie posta...

Seksualności nie odebrano też Charlotte, choć w jej wątku to wcale nie scena seksu oralnego (a jej chyba nikt nie przewidział!) porywa najbardziej. Charlotte gonna Charlotte, realizuje się jako matka i pani domu, wiadomo. Historia jej przemiany i bycia wyrozumiałą matką niebinarnego dziecka, które wcześniej chciała wciskać w "kobiece" stroje Oscara de la Renty to jeden z najmilszych wątków w "And Just Like That". A przy tym Charlotte całkowicie pozostała sobą.

Pisałem wcześniej o dwóch z trzech rzeczy, które nie najlepiej zestarzały się w "Seksie w wielkim mieście". Trzecią był brak zróżnicowania klasowego bohaterek. To w "And Just Like That" niestety się nie zmieniło. Właściwy komediom romantycznym realizm serialu nie tłumaczy, jak to możliwe, że bohaterki "tak po prostu" nie muszą pracować (albo piszą felieton tygodniowo) i "tak po prostu" mają pieniądze. Gdyby były w pracy, nie miałyby prawdopodobnie tyle czasu, by plotkować podczas lunchu, robić przyjęcia czy zmieniać mieszkania jak Carrie. Choć też nie podejrzewałem, że w rzeczywistości Carrie Bradshaw kiedykolwiek się to zmieni.

W każdym razie trzy pięćdziesięciolatki wciąż są razem, wciąż ze sobą rozmawiają o najróżniejszych tematach i wciąż są zawsze dla siebie. Jak często możemy oglądać osobiste historie bohaterek po pięćdziesiątce w popularnych filmach i serialach? Wcale nie tak często. "And Just Like That" nie przemilcza tematu starzenia. Doświadczenia Carrie, Mirandy i Charlotte są różne, czasami bardziej gorzkie niż jako fani byśmy chcieli. Ale czy to nie może być okej? I przede wszystkim - bohaterki nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Krytycy niech dzwonią. Ja z chęcią obejrzę drugi sezon.

Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 1
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 1
  • emoji złość - liczba głosów: 0
  • emoji kupka - liczba głosów: 0