Emily w Paryżu

Powiedzmy to głośno: serial "Emily w Paryżu" jest rasistowski. Dlaczego?

Źródło zdjęć: © Netflix
Bartłomiej Jankowski,
18.01.2022 14:00

Już kilka dni po premierze drugi sezon "Emily w Paryżu" znalazł się w ogniu krytyki. Zobaczcie, dlaczego słusznie i dlaczego znów chodzi o rasizm. Śmieszą Was żarty z Polaków-złodziei?

Hollywood wciąż mierzy się z rasizmem. Kiedy fani "Seksu w wielkim mieście" wymyślają memy wyśmiewające groteskowe chwilami wysiłki trzech białych reprezentantek nowojorskiej wyższej klasy średniej po pięćdziesiątce, by odnaleźć się we współczesnej, niebiałej i nieheteronormatywnej rzeczywistości generacji Z, fani innego popularnego ostatnio serialu, "Emily w Paryżu", wypominają Netfliksowi brak odpowiedniej polityki rasowej.

Dla niektórych, zwłaszcza tych, którzy cenią sobie "prawdziwe" wartości, Netflix jest złem wcielonym, który wciska nam do głów lewacką ideologię. To w końcu na Netfliksie oglądamy te wszystkie produkcje o seksie, o nieheteronormatywnych związkach, a nawet słuchamy, o zgrozo, żeńskiej lektorki. Jest inkluzywnie i bez rasizmu? Nope. Porozmawiajmy trochę o drugim sezonie "Emily w Paryżu". Premiera miała miejsce już jakiś czas temu, ale problemy, jakie znów skopali producenci, warto omówić zawsze.

Chodzi o epizodyczną rolę pochodzącej z Kijowa Petry, która pojawia się w czwartym odcinku serialu. Emily i Petra poznają się w klasie języka francuskiego. Petra lubi błyskotki i gratisy, a później bierze główną bohaterkę do luksusowego domu towarowego, skąd kradnie ciuchy z markowymi metkami. Kiedy Emily chce oddać skradzione rzeczy, Petra krzyczy o deportacji. Cringe, co nie? Głośnego wątku nie przemilczał ukraiński minister kultury, Ołeksandr Tkaczenko, który wysłał Netfliksowi pismo ze skargą, a serialowy wizerunek bohaterki nazwał "obraźliwym" i "karykaturalnym". Netflix podobno odpowiedział mu "dyplomatycznie", wyrażając chęci, by nie powtórzyć podobnych błędów w przyszłości.

Dlaczego piszę o tym jako problemie rasowym? Tak jak w klasycznym już dla teorii postkolonialnej eseju "Czarna skóra, białe maski" Frantza Fanona, to spojrzenie białego i jego odruchowy, być może pozornie niewinny, okrzyk "Zobacz, Murzyn!" były tym, co sprawiło, że dowiedział się, że jest czarny, a to znaczy - inny. "Odkryłem moją czerń, moje rysy etniczne" - pisał Fanon. Choć Petra z "Emily w Paryżu" nie wygląda jak osoba czarna (wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że to stereotypowe wyobrażenie Słowianki o jasnych włosach i skórze), bez wątpienia też jest inna. Emily nie musi krzyczeć (nie robi tego, prawdopodobnie zna savoir vivre), jej spojrzenie mówi za nią. A to spojrzenie it girl, która musi siedzieć z klasową ofiarą. Widać wyraźnie, że ona i jej wschodnia koleżanka bardzo się różnią. Styl Petry to zaprzeczenie haute couture (haute couture à rebours?) - kicz, błyskotki. Petra wygląda i mówi przerysowanie, ekspresyjnie. Jednym słowem - komicznie.

Tekst Fanona wydano w 1952 roku, jeszcze przed zmierzchem klasycznego Hollywood i ruchami emancypacyjnymi mniejszości rasowych lat sześćdziesiątych. Jeszcze do 1956 roku nie można było pokazywać w amerykańskich filmach par międzyrasowych. Po latach teoretycy i teoretyczki krytycznie przemyśleli historię Hollywood, opisując rasizm zarówno w filmowych obrazach osób czarnych (przykładem niech będzie "Mammy" z "Przeminęło z wiatrem"), jak i samym przemyśle filmowym (jak to, że grająca ją aktorka, Hattie McDaniel, nie mogła przebywać razem z białymi aktorami podczas ceremonii rozdania Oscarów w 1940 roku, kiedy to dostała Oscara jako pierwsza czarna osoba w historii). Jeśli chodzi o filmowe obrazy, czarni bohaterowie byli wymyśleni dla białych widzów i przez białych filmowców. Były to role drugo- i trzecioplanowe, oczywiście stereotypowe: pozytywne, pocieszne i często głupie, które pokazywały osoby czarnoskóre jako szczęśliwe mimo pozycji społecznej (jak niania grana przez McDaniel) albo złe i dzikie, tłumaczące poniekąd rasizm strukturalny. Większe zróżnicowanie ról przyszło z karierą Sidneya Poitiera, pierwszego czarnego aktora grającego role głównych bohaterów (za jedną z nich w 1964 roku dostał pierwszego w historii Oscara za rolę pierwszoplanową dla osoby czarnoskórej).

Od tamtego czasu zmieniło się jednak nie tylko Hollywood, ale też myślenie o rasie. Dziś już głośno mówi się o społecznym wymiarze rasy i jej niebiologiczności, o fałszywym, teoretycznym, jednoznacznym rozróżnieniu białych i czarnych. Dziś mówi się bardziej o "osobach niebiałych" czy "people of color", a rasa to nie tyle białość czy czarność, co medium, przez które doświadcza się nierówności społecznych. Tu chciałbym wrócić do Emily i Petry - w tym świetle Emily i jej wschodnia koleżanka nie reprezentują tej samej rasy. Petrę określa jej pochodzenie, stąd wizualna różnica podkreślająca jej inną nację, kulturę i klasę społeczną, mimo że obie są przecież "białe". Perfumy, które Emily dostała gratis od klienta jej agencji marketingowej, dla Petry będą "gratis", jeśli wyniesie je z La Samaritaine w taniej torebce imitującej pieska (i jeśli nie złapią jej ochroniarze).

Taki epizodyczny, trzecioplanowy, komiczny bohater z Europy Wschodniej to klasyk w amerykańskich popularnych filmach i serialach. Wśród nich wymienić można choćby Magdę ze wspomnianego wcześniej "Seksu w wielkim mieście", czyli religijną i tradycjonalistyczną sprzątaczkę Mirandy (graną przez amerykańską aktorkę) czy Dorotę, czyli pochodzącą z Polski sprzątaczkę i nianię Blair z "Plotkary", która w jednym z odcinków martwi się, co zrobią jej rodzice, jeśli dowiedzą się, że zaszła w ciążę bez ślubu. Obie są karykaturalne i nie grają znaczących ról. Nie chodzi przecież o to, by nie robić filmów czy seriali, w których Polacy czy Rosjanie występują jako klasa pracująca, to przecież realne doświadczenie wielu migrantów i migrantek, nie tylko z Europy Wschodniej. Najczęściej są oni jednak jedynie tłem dla głównych bohaterów: wątkami komediowymi, stereotypowymi ilustracjami rozpowszechnionych w USA "polish jokes" o półgłówkach i cwaniaczkach.

Znów wróćmy do "Emily in Paris". To nie pierwszy raz, kiedy twórcy serialu mierzą się z taką krytyką. Pierwszy sezon zaszedł za skórę Francuzom, których także pokazano stereotypowo i opozycyjnie wobec "amerykańskiej" Emily. Symbolem francuskości byłaby Sylvie, czyli przełożona głównej bohaterki - chłodna, wywyższająca się i niechętna Emily, a jej pomysły marketingowe okazują się nienowoczesne i nie sprawdzają się. Za sprawą dramy francuskiej opinii publicznej producenci mieli zająć się problemem braku różnorodności. Jak wyszło, możecie zobaczyć sami.

Po treściwym, złodziejskim epizodzie Petra zostaje wykreślona z rzeczywistości Emily i jej paryskich perypetii. Nic więcej o niej nie wiemy. Być może mogłaby mieszkać w jednej z niemodnych, imigranckich dzielnic, te jednak omijają i bohaterka, i filmowcy Netfliksa - oskarżani zresztą o pokazanie totalnie nierealistycznego obrazu miasta. Co ciekawe, w serialu znalazło się (drugoplanowe) miejsce dla niebiałych bohaterów, ale ich nie określa się przez niezachodnie pochodzenie i "inną" etniczność. Dlaczego tak się nie stało z Petrą? Kiedy będziemy mogli oglądać bohaterów z Europy Wschodniej bez krindżowych żartów, które być może śmieszyły kogoś jakieś ćwierć wieku temu? A może ktoś wymyśli serial "Petra w Paryżu"? Jeśli Carrie Bradshaw zakumplowała się z osobą niebinarną, wszystko wydaje się możliwe.

Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 2
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 0
  • emoji złość - liczba głosów: 3
  • emoji kupka - liczba głosów: 0