Nie oglądaj tego serialu, jeśli nie chcesz dostać szału. Szczera recenzja „Sex/Life”
W weekend Netflix wypuścił nowy serial pt. „Sex/Life”. Zachęcona ciekawym zwiastunem odpaliłam pierwszy odcinek i… położyłam się o 3 rano po skończeniu całego sezonu. Oto, co myślę na jego temat. SPOILER ALERT!
„Sex/Life” opowiada historię Billie, która jest zmęczona i znudzona swoim małżeństwem. Mężem kobiety jest Cooper, mają razem dwójkę dzieci. Mieszkają na przedmieściach Nowego Jorku i z pozoru wiodą idealne życie. Billie jednak zaczyna pisać w swoim wirtualnym pamiętniku fantazje erotyczne z udziałem byłego chłopaka Brada, który teraz jest światowej sławy producentem muzycznym (przy okazji jest hot af).
Podobne
- Recenzja "W lesie dziś nie zaśnie nikt 2". Nie wiem, co wciągali twórcy, ale też to chcę
- Widzieliśmy Sexify – trochę rozczarowanie, lekki cringe, ale są jakieś plusy [Recenzja]
- Jesienny wysyp NOWOŚCI na Netflixie. We wrześniu nie odejdziemy od ekranów!
- Grudzień na Netflixie to NIE TYLKO "Wiedźmin". Na co jeszcze warto czekać?
- "Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia" - literacka wersja serialu Netflixa [RECENZJA]
Okazuje się, że główna bohaterka, zanim stała się matką i panią domu, studiowała psychologię, kochała imprezy i uprawiała dużo seksu z wieloma partnerami. Jest to strona, której nigdy nie pokazała mężowi, co chyba w rezultacie doprowadza do wielu nieporozumień w kwestii potrzeb kochanków.
Sex/Life | Oficjalny zwiastun | Netflix
Przyznam się, że było mi ciężko przebrnąć przez pierwszy odcinek. W zasadzie nic się w nim nie działo oprócz „sexy” scen z fantazji Billie, ALE… No właśnie… Po drugim odcinku totalnie się wciągnęłam. Czy jest to świetny serial ze wspaniałą formułą? Zdecydowanie nie. Czy obejrzałam wszystkie odcinki naraz? Tak. Teraz wytłumaczę, co mi się podobało, co mi się nie podobało i co bym zmieniła, więc jeśli nie chcecie spoilerów, możecie w tym momencie skończyć czytanie tego artykułu.
Zacznijmy może od samego pomysłu na fabułę. Myślę, że motyw kobiety mającej kryzys w małżeństwie po urodzeniu dwójki dzieci jest dosyć ciekawy i pewnie wiele osób mogłoby się utożsamić z główną bohaterką i jej problemami. Ja mam 19 lat i czasami zastanawiam się nad swoimi wyborami dotyczącymi osób, z którymi się spotykałam przez ostatnich kilka lat, więc spodziewam się, że mając 10-20 lat więcej, takie mini kryzysy zamieniają się w.... trochę większe kryzysy. W każdym razie – sam pomysł jest fajny. Niestety dobry pomysł nie wystarczy, aby powstał dobry serial. Wykonanie „Sex/Life” nie jest najlepsze z kilku względów.
*SPOILER ALERT*
Po pierwsze wiele wątków (tych ciekawszych) jest nierozwiniętych. Takie problemy jak poronienie dziecka Billie i Brada, relacja emocjonalna Coopera i Billie, czy sama tożsamość głównej bohaterki są owszem napomniane, ale czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Prawda jest taka, że ten serial można podzielić na trzy części: fantazje erotyczne Billie (w połączeniu z pisaniem pamiętnika), retrospekcje studenckiego życia i teraźniejsze życie rodzinne bohaterki. I tak w kółko. W efekcie staje się to niesamowicie przewidywalne i nudne.
Po drugie dialogi i pewne sceny są nieprzemyślane. Czasami miałam wrażenie, że twórcy serialu na siłę wciskają sceny namiętnego seksu, aby widz był zadowolony. Ale czy ten widz rzeczywiście tego potrzebuje? W sumie patrząc na oglądalność „365 dni” można wysnuć taki wniosek, ale pozostaje sobie zadać pytanie, czy tworzy się coś po to, aby mieć dużo zdesperowanych widzów, czy po to, aby poruszyć jakiś ważny temat i wnieść coś do dyskusji.
Mam wrażenie, że „Sex/Life” miało mieć jakieś przesłanie, ale w rzeczywistości wyszły flaki z olejem (oglądanie dyskusji Billie i Coopera albo ciągłe odciąganie mleka z piersi) w połączeniu z soft porno. Oczywiście dodatkowo zdarzają się sceny, w których Brad przekonuje Billie, aby do niego wróciła, ponieważ się zmienił i jest gotowy na założenie z nią rodziny.
Po trzecie - zakończenie. Ciężko mi to nawet skomentować. Macie czasami coś takiego, że oglądacie jakiś serial i ostatnia scena ostatniego odcinka was zdenerwuje, ponieważ zostawia otwartą fabułę na drugi sezon? No właśnie. Tutaj jest jeszcze gorzej.
Przez cały ostatni odcinek widz ma wrażenie, że wszystko jednak się ułożyło i małżeństwo Billie i Coopera wyszło na prostą, a tu nagle… W ostatniej scenie Billie wybiega z przedstawienia swojego dziecka i jedzie do mieszkania Brada. Serial kończy się słowami: „Nie zostawię swojego męża. To niczego nie zmienia. A teraz mnie przeleć”. Koniec. WTF? Ta scena mnie doprowadziła do szału i o mało co nie rzuciłam komputerem w ścianę.
Ja zrozumiem wiele rzeczy. Nawet nie byłam jakoś specjalnie rozczarowana wyborami Billie do tej pory, bo sama nie wiem, czy wolałabym Coopera czy Brada, ALE ta ostatnia scena przekreśliła wszystko to, co dobre w tym serialu. W zasadzie cały ten serial stracił sens, ponieważ nie pokazał on ŻADNEGO racjonalnego rozwiązania nie tylko kryzysu, ale i całej fabuły.
Uważam, że 8 odcinków serialu to zdecydowanie za dużo. Wszystko to można było zmieścić w 90-minutowym filmie. Teraz mam wrażenie, że straciłam całą noc, aby wstać rano zmęczona i sfrustrowana absolutnie beznadziejnym zakończeniem. Najgorsze jest to, że jeżeli wyjdzie drugi sezon to i tak będę musiała go obejrzeć, ponieważ sobie nie daruję.
Popularne
- Jelly Frucik zablokowany na TikToku. "Ryczę i jestem w rozsypce"
- Kim są "slavic dolls"? Śmiertelnie niebezpieczny trend na TikToku
- Vibez Creators Awards - wybierz najlepszych twórców i wygraj wejściówkę na galę!
- Były Julii Żugaj szantażował jurorów "Tańca z gwiazdami"? Szalona teoria fanów
- Amerykanie nie umieją zrobić kisielu? Kolejna odsłona slavic trendu
- Quebonafide ogłosił finałowy koncert? "Będzie tłusto"
- Jurorka "Tańca z gwiazdami" węszy romans? "Ja nie widzę tej relacji"
- Chłopak Seleny Gomez się nie myje? Prawda wyszła na jaw
- Agata Duda trenduje za granicą. Amerykanie w szoku