Wyrzucili go z konkursu Eurowizji. Prokuratura zakończyła śledztwo

Konkurs Piosenki Eurowizji każdego roku wzbudza ogromne emocje. Europejczycy uwielbiają oglądać utalentowanych, kolorowych, różnorodnych oraz szalonych artystów na wielkiej scenie. Nie inaczej było w 2024 r. Przed telewizorami zasiedli ludzie ze wszystkich państw Europy, aby zachwycać się piosenkarzami robiącymi show. Niestety, tegoroczna edycja nie odbyła się bez kontrowersji. Największą z nich było wyrzucenie z walki o zwycięstwo jednego z faworytów, czyli Joosta Kleina.

O Eurowizji było głośno jeszcze zanim odbyły się jej oficjalne koncerty. Wiele osób, głównie w mediach społecznościowych zwracało uwagę na fakt, że Izrael nie powinien być dopuszczony do wydarzenia. Chodziło oczywiście o to, w jaki sposób traktują ludzi mieszkających w Strefie Gazy w Palestynie. Cały występ Izraelki został wygwizdany przez widownię. Kolejną kontrowersją było wyrzucenie z konkursu Holendra Joosta Kleina, który przez wielu był nazywany faworytem. W jego sprawie szwedzka prokuratura prowadziła śledztwo.

Joost Klein został wyrzucony z Eurowizji po pierwszym półfinale. Oficjalnie mówiono, że miał on zaatakować kobietę, czego władze konkursu nie były w stanie zaatakować. Holender nie udzielał wywiadów w tej sprawie. Nie było jednak tajemnicą, że był załamany. Opowiadał bowiem, że występ na Eurowizji był jego największym marzeniem. Chłopak stracił rodziców, gdy był jeszcze mały. To właśnie im dedykował swoje występy. Nie mógł pogodzić się z wyrzuceniem z konkursu.

Kilka miesięcy po skandalu związanym z wyrzuceniem Holendra z Eurowizji, szwedzka prokuratura zakończyła śledztwo. Oficjalnie potwierdzono, że Joost nie zaatakował żadnej kobiety. Miał jedynie odepchnąć kamerzystę, który nagrywał każdy jego ruch, co piosenkarzowi się nie spodobało. Menadżer artysty podkreślił w rozmowie z mediami, że wciąż zarówno on, jak i jego podopieczny, czują się bardzo rozczarowani tym, że do dyskwalifikacji w ogóle doszło.

Źródło: polsatnews.pl