Ariana Grande - "eternal sunshine" w atmosferze skandalu. That's fine [recenzja]
Ariana Grande musiała sprostać bardzo trudnej misji, jaką jest comeback po serii niefortunnych zdarzeń z celebryckiego życia. Szyderstwa, domysły, oskarżenia: to już nie te czasy, kiedy "bad mouth" robi dobrą reklamę. "Eternal sunshine" jednak zupełnie nie potrzebuje obrony - broni się samo.
Bez bicia przyznaję, że do Ariany Grande najbliżej mi było, kiedy binge-watchingowałam "Wiktorię znaczy zwycięstwo". Popową ścieżkę jej kariery minęłam boczkiem, chociaż oczywiście nie śmiem jej lekceważyć. "God Is a Woman" to bezsprzecznie utwór, który wielu zmienił chemię w mózgu i od prawie sześciu lat ląduje w topkach najlepszych feministycznych numerów, a "7 Rings", choćby nie wiem jak przejrzałe, wciąż gwarantuje ciary (przy odpowiednim podejściu).
Podobne
- Straszne, ile złapał kleszczy. Wystarczył krótki spacer
- Oglądają go miliony fanów. Usłyszał przerażającą diagnozę
- Charli XCX dzieli się pomysłami. Marketingowcy jej nienawidzą
- Sabrina Carpenter na liście Grammy na Najlepszego Nowego Artystę. Nagrała już sześć płyt
- Sabrina Carpenter rozwiewa plotki na swój temat. Wokalistka nie odbiega od normy?
Ariana Grande hardo i twardo wydeptała sobie drogę na szczyt i nie mam oporów, by osadzić ją w panteonie największych popowych gwiazd. "Positions" - totalnie nie moja bajka. Za to "eternal sunshine"... cóż, to już zupełnie inna historia
Ariana Grande - "eternal sunshine" i winda
Szczerze: coraz bardziej doceniam intra w albumach. Jak dotąd moje ulubione z tego roku należy do The Last Dinner Party w ich debiutanckim albumie "Prelude to Ecstasy", ale "(end o the world)" też najprawdopodobniej załapie się do czołówki. Ariana oddała fanom przysługę i zafundowała słuchaczom bardzo łagodne wprowadzenie w nową erę, które zarazem z powodzeniem spełni funkcję zamknięcia. Cykliczność zawsze mnie ruszała - pewnie przez obsesję na punkcie mitologii.
Skomplikowane relacje i toksyczne związki pewnie dla wielu są jak walka z nieugiętym fatum. Perspektywa Ariany Grande jest o tyle przyjemna, że nakłada na nie popowy filtr rodem z hotelowego lobby, co w tym przypadku nie jest wcale miarą bylejakości czy obojętności a elegancji i klasy. "Bye" i "don't wanna break up again" są swoim naturalnym przedłużeniem. Określenie ich jako "catchy" byłoby sporym niedopowiedzeniem, wolę więc opisać to bardziej graficznie. Bujają do tego stopnia, że gdyby słuchał ich ktoś na gazie, mógłby potrzebować położenia nogi na podłogę - żeby przestało wirować.
Ariana Grande. Krótka piłka
"Saturn Returne Interlude" niejako otwiera drugi akt "eternal sunshine" i poprzedza tytułowy utwór. Tam zaczynają dziać się rzeczy - krążek przybiera coraz współcześniejszy kształt. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że Ariana Grande bardzo świadomie balansuje na krawędzi. Nie uległa retromanii, lecz jej pop ciągnie do klasyki, delikatnie podrasowanej newschoolowymi tropami. Echo w "supernatural" niektórzy pewnie uznają za too much - mi z kolei siada niesamowicie. Dosłowność w tym przypadku zażarła, kawałek jest literalnie kosmiczny: głęboki, z efektem dryfowania. Nie trzeba tempa, by strzelać bopami, Ariana Grande to udowodniła. Remixy zresztą zrobią swoje, klubówka pewnie pokocha ten album.
"True story", "the boy is mine", "yes, and?" - te trzy numery pod rząd na raz to może być zbyt wiele. Ariana serwuje szczególnie w tej konfiguracji: "eternal sunshine" daje do zrozumienia, że tracklista była dogłębnie przemyślana. Po czasie nie mam zbyt wielkiego sentymentu do "yes, and?", lecz chyba tak kończy większość singli, które obserwujemy podczas wzrostu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ariana Grande - supernatural (lyric visualizer)
Ariana Grande - przepis na break up album
Czy Ariana najlepsze zostawiła na sam koniec? Nie-e-e wiem. "We can't be friends (wait for your love)" strikes hard, bo to piosneka z gatunku tych, z którymi łatwo się utożsamić. Niemalże królewski, smyczkowy finisz na koniec jest bardzo teatralny i i'm here for it. Z drugiej strony wcześniejsza, mącicielska odsłona Ariany i zadziorne, dreamy sylabizowanie? Jak żyć, jak wybrać? Tak można bujać się długo: classy czy sassy? Całe szczęście "eternal sunshine" zapewnia bardzo dobry balans. Gdyby nie kontekstowość "imperfect for you" byłoby dla mnie pewnie jednym skipem (w zależności od nastroju), ale tak mamy 35 minut nieprzerwanej, bardzo dojrzałej przewózki po uczuciach, relacjach i podjętych decyzjach. "Eternal sunshine" to album o miłości w pięciu smakach. Może być komfort jak żarcie na dowóz z ulubionego chińczyka, a może być za ostre i wyciskać łzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ariana Grande - the boy is mine (lyric visualizer)
Popularne
- Rozwój PSZOK-ów dzięki funduszom unijnym
- Poznaj Polskę na dwóch kołach
- Liam Payne wiecznie żywy. Znów usłyszymy jego głos
- Marcin Dubiel próbuje wrócić do internetu. Kolejny epic fail
- Kamil z Ameryki w akcji. Koszulki #freebudda wspierają Strefę 77
- Wojtek Gola na streamie u Jelly Frucika. Było piekielnie gorąco
- Młodzi na rynku pracy w Unii Europejskiej
- Rok po wybuchu Pandora Gate. Co dalej z ekstradycją Stuu?
- Fundusze unijne a problemy szkół