d

"Die My Love" - postromantyczna ballada [RECENZJA]

Źródło zdjęć: © kadr z filmu "Die My Love"
Maja KozłowskaMaja Kozłowska,06.11.2025 17:30

Niedaleko pada jabłko od jabłoni i miłość od obłędu. "Die My Love" to rozszerzona, duszna rodzajowa scenka - ta z gatunku trudnych do przetrawienia, upchnięta gdzieś na szarym końcu rodzinnych albumów. Polska premiera dopiero w grudniu - możliwe, że będzie to jedna z najciekawszych (i najładniejszych) oscarowych propozycji tego roku.

Szaleństwo i miłość. Twórczość i rozpad. Hardość i subtelność. "Die My Love" łaskocze zmysły szeregiem kontrastów, które w pozornie sielankowym otoczeniu zaczynają rosnąć, puchnąć i przeszkadzać. Im więcej wody upływa, tym film bardziej gęstnieje: trochę w statycznej nudzie, trochę w przebłyskach szczęśliwych wspomnień, a trochę w autodestrukcyjnym szale, w jaki popada główna bohaterka. Matka. Kobieta. A może najpierw matka, a potem kobieta? Grace.

Lynne Ramsay zmierzyła się z ekranizacją argentyńskiej pisarki Ariany Harwicz, w której ślizga się po wszystkich stereotypach na temat kobiecości i macierzyństwa. Jak kostki i ogryzki - lądują w śmieciach - a reżyserka prezentuje wizję brutaln...ie szczerą. Czasem brzydką, czasami irracjonalnie zabawną, czasami irytującą, kręcącą się jak dziecięcy bączek wokół czworokąta dziecko-dom-praca-mąż. Mieszkanie - niezadbane. Mąż - nieobecny. Praca - nietknięta. Dziecko - śpiące, śmiejące się, kochane. Idealne - jako jedyne w scenerii jak z bajki, która okazuje się balladową atrapą.

"Die My Love" to rzeczywistość trawiona przez ogień, to oniryczne sceny, które przeplatają się z jawą w szaleńczym kołowrotku, to żarliwość i pasja, to monotonia, marazm i samotność. To kobieta - pozostawiona samej sobie, oddarta z pasji i złudzeń. Metaforycznie non-stop obserwujemy Grace na skraju przepaści, jednak przestrzeń i nicość rysuje się na ekranie jeszcze ostrzej: krwią i płomieniami, które dobitnie podkreślają to, co rodzi się w ciszy. Odłażąca tapeta w odziedziczonym domku, podziurawiona psychika, narastający kryzys w związku, ratowanym byle jak, byle było, metodą na ślinę. Mąż głównej bohaterki, Jackson, pozostaje perfekcyjnie niewidoczny: ogromna wada w rodzinnym pożyciu, wielgachna zaleta potłuczonego rodzinnego portretu. Tutaj: oprawionego w ładną ramkę historii, która mogła się wydarzyć i o której nikt nie chce mówić głośno.

trwa ładowanie posta...

"Die My Love" - piękna pułapka

Największą zaletą "Die My Love" jest fakt, jak bezkompromisowo wymyka się schematom. Żaden trop - czy to zaczerpnięty ze zwiastunów, czy złośliwie wszczepiony w skórę jeszcze podczas seansu, nie pokrywa się z pulsującą narkotycznie rzeczywistością. Matka Jacksona nie jest czarnym charakterem. Mąż nie jest wcale (taki) najgorszy. Dziecku nie dzieje się krzywda.

Rozmyte barwy swoje, obrazy swoje, dialogi swoje: ta kakofonia impresjonistycznych zdjęć, wycia (bo nie: płaczu) chłopca, ujadania psa, brzęczenia much obijających się o szyby małej chatki, pisku opon, turkotu kół wózka na piaszczystej, nieutwardzonej drodze kreują miejsce inspirujące i trudne do zniesienia jednocześnie.

Inspiracji jednak - nie ma. Grace, która na odludziu Montany miała napisać Wielką Amerykańską Powieść, nawet nie próbuje wydusić z siebie choćby słowa. W zapyziałym domku odziedziczonym po wuju, który popełnił tam samobójstwo, nie ma ani jednej książki. Chybotliwa lodówka jest za to dobrze zaopatrzona w browary (do sklepu jest daleko), a w szafkach w kuchni jest zapas gotowych dań. Jackson w środku nocy podgrzewa ekspresowy mac and cheese do mikrofalówki. Kołdra w ich wspólnym łóżku jest wiecznie rozkopana i wygląda jakby nikt nie zmieniał jej przez trzy miesiące. Dziecko gaworzy. Pies sika na podłogę. Sielanka.

Sielanka, w której wypala się uczucie, sielanka, która zamienia się w koszmarek. Sen, z którego nie da się obudzić. Labirynt bez wyjścia. Amerykańska prowincja nagle ścieśnia się do wymiarów cyrkowej klatki z wąskim rozstawem prętów, a izolacja Grace zderza się z krótkimi wizjami szczęścia. Z seksem, trochę beztroskim, trochę zwierzęcym, po porodzie należącym już do strefy wspomnień. Z iście nastoletnim buntem przeciwko dorosłości, ekspresyjnym tańcem i turlaniem się w trawie. Z muzyką w aucie na rozryranym głośniku i starych, dobrze znanych piosenkach.

x
x (kadr z filmu "Die My Love")

"Die My Love" - szaleństwo zerwane ze smyczy

Akcja "Die My Love" ciągnie się jak lepko, jak zapach palonej gumy. Zastrzelenie psa. Fantazja o romansie z motocyklistą. Matka-lunatyczka, garden-party u znajomych. Wesele na pocieszenie i naprawę tego, co nie styka: drewniany kwadrat pchany do otworu w kształcie trójkąta.

Kreacja Jennifer Lawrence jest przeszywająca - bo tak prawdziwa - jednocześnie mam wrażenie, że aktorka jako wyalienowana Grace nie pokazała niczego, czego nie pokazała nigdzie indziej. Robert Pattinson w roli Jackson był właśnie taki, jak jej ekranowy mąż. Niewyraźny. Początkowo myślałem, że brakuje mi jego backstory. Że można wycisnąć z niego więcej. Parę dni po seansie dochodzę do wniosku, że bladość jego bohatera to konieczność. Odpala się przy niej. Nie istnieje bez niej.

"Die My Love" to przede wszystkim seans zmysłowy. Nasycony symbolizmem, ekstremalnie romantyczny - z tym że to romantyzm rodem z mickiewiczowskich ballad, w których natura szepcze o katastrofie, cuda cuda się zdarzają, a stojące powietrze przesyca cicha tajemnica. Na pierwszym planie - kobieta i matka. Nie taka, jaka powinna być. Nie taka, jaką chcą widzieć ją inni. Na drugim - miłość, w różnych jej stadiach. Rozkwitu. Rozkładu. Psst. "Love, love will tear us apart again".

DIE MY LOVE | Official Clip | In Theaters November | With Jennifer Lawrence & Robert Pattinson

Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 0
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 0
  • emoji złość - liczba głosów: 0
  • emoji kupka - liczba głosów: 0