Warhaus: "Chcę spróbować wszystkiego. Jestem bardzo zachłanny. N

Warhaus: "mężczyźni mają bardzo małe serca" [WYWIAD]

Źródło zdjęć: © Charlie De Keersmaecker / materiały prasowe
Maja Kozłowska,
30.03.2025 15:30

Maarten Devoldere wrócił w wielkim stylu z czwartą płytą spod szyldu Warhausa - jego solowego projektu. "Karaoke Moon" jest kwintesencją dojrzewania artysty, ale też czymś znacznie więcej - kpiną i... rękawicą rzuconą światu.

Maja Kozłowska, vibez.pl: Niektóre z twoich tekstów mogłyby śmiało istnieć bez muzyki. Uważasz się za poetę? 

Maarten Devoldere, Warhaus: Nie, raczej nie, bo wiesz, te słowa miały swoje przeznaczenie, miały stać się muzyką. To oczywiście bardzo miły komplement, ale muzyka sprawia, że to jest dużo, dużo lepsze. To wyjątkowa emocjonalność, to sceniczna kariera. W tym równaniu jeden plus jeden równa się trzy. Mam przyjaciół, którzy są poetami, prawdziwymi poetami i cóż… niestety nie odnoszą dużych sukcesów. Nie dlatego, że nie są utalentowani. Może dlatego, że to środowisko jest dość snobistyczne? Podziwiam ich ogromnie, a jednocześnie myślę, że to oni mogą mi zazdrościć, ponieważ mam za sobą całą moc muzyki, a ona jest niesamowicie potężna. 

W "Zero One Code" wspominasz książkę Hermana Hessego "Narcyz i Złotousty". Zgadzasz się z jego koncepcją artyzmu i artysty? 

- Musiałbym wrócić do tej lektury, ale kiedy ją czytałem, uderzyła mnie zbieżność z moimi własnymi doświadczeniami. Z jednej strony chcesz cały czas siedzieć zamknięty w pokoju i pisać. Non stop. Bo to jest jak rzemiosło, dyscyplina - musisz ćwiczyć, rozwijać się i stawać się lepszym songwriterem. Ale z drugiej strony, jeśli nic ci się nie przytrafia, jeśli nie wychodzisz, nie spotykasz ludzi, nie zakochujesz się, to nie masz o czym pisać. I myślę, że to coś, co we mnie mocno siedzi - zawsze popadam w skrajności. Kiedy pracuję, jestem jakby w trybie autystycznym - totalnie zanurzony w pracy, nieosiągalny dla nikogo. Ale gdy wychodzę… to już eksplozja ekstrawertyzmu. Chcę spróbować wszystkiego. Jestem bardzo zachłanny. Nie mam absolutnie żadnej dyscypliny. 

Masz w sobie chyba sporo ze Złotoustego?

- Ale jest we mnie też pierwiastek z mnicha. Uwielbiam medytację, sauny i tego typu rzeczy - wyciszają mnie, wzmagają moją uwagę. Lubię też rutynę, a Złotousty to poszukiwacz przygód. Ja raczej nim nie jestem. Udało mi się znaleźć pewną równowagę. Myślę, że mógłbym żyć w klasztorze, gdzie każdy dzień wygląda tak samo, w pewnym sensie wydaje mi się to pociągające, choć obecnie żyję zupełnie inaczej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Warhaus - Zero One Code (Official Video)

Warhaus. "Lubię bawić się konwencją kultury wysokiej i niskiej"

Czy obawiałeś się kiedyś, że zostaniesz mistykiem? [Mistyk wg Hessego - utajony artysta, myśliciel, który nie może wyzwolić się z wyobrażeń, "poeta bez wierszy, malarz bez pędzli, muzyk bez dźwięków" - przyp. red.]

- Tworzenie zawsze przychodziło z łatwością, było naturalne. Nigdy w życiu nie miałem blokady twórczej. Nie wiem, to chyba po prostu moje życiowe powołanie - tworzyć. Nie musiałem się nigdy nad tym zastanawiać. Kiedy miałem 14 lat i wszedłem w okres dojrzewania, zacząłem pisać swoje pierwsze piosenki, to przyszło samo. I cały czas przychodzi. Pamiętam, że podczas pandemii, gdy wszyscy siedzieli w domach, wielu moich znajomych-artystów było sfrustrowanych, bo nie mogli grać koncertów. Narzekali, że stracili inspirację. Nigdy tego nie rozumiałem. Myślałem sobie: "Przecież możesz po prostu usiąść w pokoju i pisać piosenki. W czym problem?"

Jeśli naprawdę to kochasz, to samo w sobie powinno wystarczyć, prawda? Jasne, granie na żywo i kontakt z publicznością jest świetny, ale to w dużej mierze kwestia ego. W tym momencie jesteś na piedestale. W tym momencie jesteś celebrowany. A moim zdaniem nie o to chodzi w tworzeniu.

Jeśli chodzi o Twoje tekściarstwo, zauważam pewien pattern - masz kilka konkretnych słówek czy fraz, których używasz regularnie. No i wyrazy dźwiękonaśladowcze. Wymień mi jednego artystę, który kwacze w swoich piosenkach…

- Lubię bawić się konwencją kultury wysokiej i niskiej. Lubię kontrasty. Przyciągają mnie swoją prostotą. Jak w takich książeczkach dla maluchów, gdzie naciska się przycisk i kaczka robi "kwak". Potrzebuję tego, żeby zrównoważyć tę pretensjonalną, literacką stronę. Potrzebuję obu tych elementów. Często robię to w moich tekstach - czasem piszę coś głębokiego, coś, co brzmi bardzo filozoficznie i nagle przyłapuję się na myśli w stylu: "o, oto poeta, połączony z gwiazdami". Ale to pułapka. Znam kogoś, kto cały pisze w takim klimacie i mam wtedy takie: "dobra, stary…". Kiedy sam w to za bardzo wsiąkam, przypominam sobie, że muszę napisać refren w stylu "la la la la la la la", żeby znów połączyć dwie skrajności, żeby trzymać się ziemi, żeby zhomogenizować sztukę. 

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Warhaus - Where The Names Are Real (Official Video)

Warhaus. "Są rzeczy ważniejsze niż bycie bezkompromisowym artystą"

W "Jimie Morrisonie" wymieniasz rzeczy, które zrobiłbyś w imię miłości, ale nie masz na nie odwagi. Jakie jest największe poświęcenie, na które się zdobyłeś dla ukochanej osoby?

- Ta piosenka jest o męskości. O tym, że mężczyźni potrafią być gówniani. O tym, jak bardzo próbują być "alfa", ale wszyscy wiemy, że ta cała "silna płeć" to mit - to kobiety są naprawdę silne. Mężczyźni mają bardzo małe serca… Ja trochę sobie z tego żartuję. Zwłaszcza w pierwszej zwrotce: "mówiłbym źle o swojej matce dla ciebie, ale proszę, nie proś mnie o to", odnosi się do tego, jak wielu dorosłych mężczyzn wciąż tak naprawdę jest niedojrzałymi maminsynkami. A w imię miłości? Hmm…. To jest różnica między romantyczną miłością a tą prawdziwą, realną. Mogę być romantykiem, mogę napisać piosenkę, wyrazić dosadnie swoją miłość. Ale nie jestem zbyt pomocny, jeśli chodzi o faktyczne wspieranie kogoś. I to chyba ten narcystyczny paradoks romantyka. Ale staram się, jak mogę.

W rozmowie z Olą Budką powiedziałeś, że miłość jest dla ciebie najważniejsza na świecie. Gdybyś musiał wybierać między miłością a karierą, na co byś postawił?

- Kiedy byłem młodszy, zawsze wybierałem muzykę. Zawsze byłem w związkach, ale byłem trochę dupkiem - wiesz, jesteś młody, zarozumiały, masz w sobie jakąś potencjalną wielkość i myślisz, że wszystko ci się należy. Jeśli czułem, że gdzieś może kryć się piosenka, to tam szedłem, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Teraz staram się prowadzić lepsze życie. Chciałbym po prostu być dobrym człowiekiem - dobrym chłopakiem, dobrym przyjacielem, dobrym synem, a kiedyś, mam nadzieję, dobrym ojcem. To jest ważniejsze niż bycie bezkompromisowym artystą. Bo też to wcale nie czyni cię lepszym twórcą, to po prostu wymówka, której szczególnie mężczyźni używają, żeby usprawiedliwiać bycie gnojem. "Żyję jak artysta" - i co z tego?

"Karaoke Moon" bardzo mocno eksploruje dojrzewanie. Pomyślałem sobie, że musisz czuć się z samym sobą naprawdę bardzo komfortowo, śpiewając o Skali Kinseya i hipotetycznym obciąganiu facetowi.

- Mężczyźni wciąż obawiają się tego, co kobiece. Widzimy to wszędzie - wiesz, sama mieszkasz w raczej konserwatywnym i religijnym państwie, jak Polska. Ale jeśli spojrzysz na Trumpa, Muska i tych wszystkich typów, którzy kurczowo trzymają się swojego "ultramęskiego" wizerunku… No cóż, moim zdaniem to działa na zasadzie cienia. Jeśli nie robisz przestrzeni dla kobiecości w sobie, to ona i tak znajdzie drogę, żeby się ujawnić, tylko w innej, wypaczonej formie. I wtedy kończysz na parkingu, robiąc facetowi loda w ciemności. Jeśli chodzi o twoje pytanie, czy czuję się komfortowo, wyrażając to wszystko - tak. Nie jestem odważny w realu, w muzyce jest mi łatwiej. Łatwiej być buntownikiem, łatwiej mówić rzeczy wprost. Ale w prawdziwym życiu? Gdy dochodzi do sytuacji "walcz albo uciekaj", ja zawsze uciekam.

Pamiętasz, kiedy pierwszy raz poczułeś się męsko?

- To się jeszcze nie wydarzyło. Wciąż na to czekam (śmiech).

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Warhaus - Jim Morrison (Official Audio)

Mówiłeś też, że podczas tworzenia ostatniego albumu poddałeś się hipnozie. Jesteś uduchowiony? Może wierzysz w manifestację albo znaki zodiaku? 

- Ja nie, ale Jasper, mój gitarzysta i producent, jest w to bardzo wkręcony. Ja jestem chyba zbyt… zbyt racjonalny. Owszem, medytuję, ale traktuję to jako sposób na uspokojenie układu nerwowego. To dobre dla kreatywności - ale nic więcej.

Najlepszy moment w tworzeniu muzyki jest wtedy, kiedy inspiracja po prostu na ciebie spływa. W większości przypadków tworzysz coś kiepskiego, jesteś niepewny, masz wrażenie, że wszystko, co robisz, to totalna porażka. Ale czasami, bardzo rzadko, wena przychodzi sama. I wtedy pojawia się ten klasyczny banał, masz wrażenie, że dotykasz boskości. To jest super narcystyczne, bo czujesz się, jakbyś miał kontakt z Bogiem. Oczywiście to bzdura, ale może coś w tym jest? Bo w tym momencie łączysz się z czymś... większym. I to jest najlepszy narkotyk na świecie. Chociaż pewnie istnieje naukowe wyjaśnienie. Może to tylko fale mózgowe, które się synchronizują? Nie wiem.

Wspomniałeś też o zażywaniu psychodelików. Czy piosenki które napisałeś pod ich wpływem trafiły na płytę?

- Nie, nigdy nie piszę pod wpływem. Nie piję ani nie palę trawy, kiedy tworzę. Muszę być bardzo świeży, skupiony. Ale oczywiście miałem doświadczenia z psychodelikami i później używałem ich jako inspiracji. To się zdarza. 

Warhaus - wywiad
Warhaus - wywiad (Titus Simoens , materiały prasowe)

Warhaus. "Ludzie słuchający mojej muzyki pewnie myślą, że coś mnie boli"

Myślisz, że teraz życie gwiazdy jest zdrowsze niż kiedyś? Że ten trop Sex, Drugs and Rock & Roll już się wytarł?

- Cóż, zdecydowanie jest tego mniej. Nie sądzę, żeby zmieniły się same pragnienia - ludzie są przewidywalni, wciąż pożądamy tego samego. Coś się zmieniło - brakuje w tym wszystkim tajemnicy. Jestem wielkim fanem Boba Dylana. Dylan to zagadka, enigma. Mógł nią być, bo nie było wtedy mediów społecznościowych. Teraz wszystko wygląda inaczej. Teraz każdy artysta musi być "sąsiadem z naprzeciwka" - przystępny, normalny, łatwy do zrozumienia. I to jest… okej, chyba. Ale jeśli jesteś na imprezie i dzieje się coś dzikiego - nie wiem, ludzie zaczynają się kochać albo coś, a w pobliżu są telefony, to całe to szaleństwo traci swój urok. Warunki nie sprzyjają dzikości. Ale z drugiej strony… czym właściwie jest rock’n’roll? W większości przypadków to po prostu bardzo niedojrzała męskość. W hip-hopie, u kogoś takiego jak Kendrick Lamar, rock’n’roll to ostrość w pisaniu. I to według mnie jest ta esencja.

Słuchając "I Want More" pomyślałem, że mogłaby ci się spodobać twórczość Witkacego, polskiego pisarza i malarza. On twierdził, że człowiek nigdy nie dostąpi poczucia pełnej satysfakcji. Zgadzasz się z tym? 

- To zależy od tego, jak na to patrzysz. Jeśli chodzi o przyjemność, to tak, zgadzam się. Eksperymentowałem z tym dużo i nic nigdy nie jest wystarczające. Nigdy nie masz dość, ale nie muszę ci tego mówić. Ale myślę, że jeśli wybierzesz proste życie - rodzinę, dzieci biegające po ogrodzie, pracę w ziemi - to może być naprawdę satysfakcjonujące. 

Ogród zawsze może być piękniejszy, prawda?

- Ale jeśli nie musisz karmić swojego ego, to myślę, że możesz być bliżej prawdziwej satysfakcji. Ja teraz czuję się bardzo spełniony. Artyści zawsze mówią, że są nieszczęśliwi i udręczeni. A ludzie słuchający mojej muzyki pewnie myślą, że coś mnie boli, ale... ja kocham to wszystko. Kocham tak bardzo. Budzę się rano i cieszę się, że mogę tworzyć. To jest... idealne życie. Oczywiście mam też gówniane dni, ale naprawdę jestem bardzo szczęśliwy. 

Super to słyszeć, serio. To byłoby okrutne, życzyć artystom cierpienia - nawet za cenę "lepszej muzyki". A tymczasem… widzimy się już niedługo.

- Tak! Wracam do Polski w sierpniu na Salt Wave, grałem już tam wcześniej z Balthazarem i bardzo mi się podobało. Morze, plaża, to totalnie moje klimaty. 

Niektórzy żartują, że powinieneś kupić mieszkanie w Trójmieście, tak często u nas bywasz. Po dwóch twoich koncertach za granicą wiem też, że to, co mówisz o twoim connection z Polską, to prawda. 

- (Śmiech). Znowu będę mówił o ludziach, ale pi*przyć to. Macie w sobie pewną… powściągliwość, rezerwę. Wszyscy jesteśmy tacy trochę… zamknięci w sobie. Na koncertach macie przestrzeń, żeby to wszystko wyrzucić z siebie, przełamać tę rezerwę. I myślę, że właśnie dlatego jesteście tak wspaniałą publicznością. 

Wierzę, że tak będzie i tym razem. Dziękuję za rozmowę!

trwa ładowanie posta...
Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 4
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 0
  • emoji złość - liczba głosów: 0
  • emoji kupka - liczba głosów: 1