Taylor Swift zagrała 3-godzinny secret show. W koncercie wzięło udział 45 osób

Większość osób, które myślą o Taylor Swift, przed oczami mają wypchane po brzegi stadiony, show na wysokim poziomie oraz tłumy fanów, przez które piosenkarka już dawno przestała cieszyć się anonimowością czy prywatnością.

Dawno temu, jeszcze zanim cały świat znał twórczość Blondyny, Taylor była po prostu dobrą sąsiadką - i to niezwykle empatyczną. Jeff Jarrett - amerykański wrestler - niedawno wspomniał, że w grudniu 2006 r. wtedy początkująca gwiazda, zrobiła miły gest dla jego chorej żony Jill, zmagającej się z zaawansowanym rakiem piersi. Swift odwiedziła przyjaciół w domu i zagrała 3-godzinny secret show.

Zaczęło się skromnie - kilka osób i niesamowita świąteczna atmosfera. Taylor przyszła odwiedzić przyjaciół bez gitary, ale gdy tylko usłyszała prośbę o zaśpiewanie - pobiegła po nią do domu. To właśnie wtedy zaczęła się magia. Koncert, który miał trwać chwilę, przerodził się w niemal trzygodzinne wydarzenie, w którym wzięło udział około 45 osób. Zamiast szumu stadionu i estradowych świateł było wszystko, co najważniejsze - muzyka płynąca prosto z serca.

Swift i Jarrett znają się od lat - wychowali się w tym samym miasteczku w Tennessee. Mężczyzna znał piosenkarkę jeszcze, gdy ta była nastolatką z gitarą i marzeniami, a jej pierwsze przeboje zaczęły dopiero się pojawiać.

Gdy Jill zmarła, Taylor nie zniknęła z życia mężczyzny. Wspierała rodzinę w żałobie i spędzała czas z dziećmi Jaretta. To nie była jedynie przelotna znajomość, a relacja, która przetrwała nawet najtrudniejsze czasy.