Rosalía "LUX"

Rosalía - po co komu, hity, skoro można mieć "LUX" - [RECENZJA]

Źródło zdjęć: © materiały prasowe
Maja KozłowskaMaja Kozłowska,07.11.2025 17:30

Czasami sztuka nosi głowę wysoko i udaje coś, czym nie jest. Czasami zaś niczego nie udaje, sięga nieba i sięga dna. W swojej kategorii "LUX" nie ma sobie równych. Spektakl Rosalíi z niczym jednak nie rywalizuje: on po prostu jest. Maksy- i minimalistyczny. Stworzony dla przyjemności i zachwytu, negujący obojętność względem muzyki.

Muzyka latino, popularna na całym świecie, a szczególnie w jego hiszpańskojęzycznej części, nigdy nie miała tak silnych korzeni u nas - w samym sercu centralnej Europy. Oczywiście mamy silne ciągoty do Zachodu, ale są one raczej mainstreamowe. Język angielski, pizza napoletana, gwiazdki pop najchętniej importowane z Wielkiej Brytanii albo USA. Oczywiście pojawiali się artyści, którzy eksplorowali inspiracje prosto ze swoich kręgów kulturowych i przebili się worldwide. Enrique Iglesias, Shakira, Maluma, Ricky Martin - ot, pierwsze z brzegu przykłady, nad którymi nie trzeba nawet myśleć, bo same wpadają prosto na język. Aktualnie klejnotem koronnym latynoskiego brzmienia jest Bad Bunny - gość, który wykręca jedne z najlepszych wyników na platformach streamingowych, ale przy ogłoszeniu jego koncertu na Stadionie Narodowym złośliwcy coś tam się pruli, że nie wiedzą kto to. Show wyprzedane od razu, latino-świat-dominacja.

Drogę ku temu toruje również Rosalía, która na moim osobistym radarze znalazła się po wydaniu swojej drugiej płyty "El Mal Querer". 2019 r. koncert na Open'erze - jedno z najprzyjemniejszych zaskoczeń tamtej edycji, a potem postpandemiczny powrót z bangerkami na "MOTOMAMI". Jej zadziorny pop zawsze był okraszony czymś więcej: gatunkową przewózką (elektronika, reggaeton, flamenco, hip-hop, jazz i tak dalej, i tak dalej) i rozgrzebywaniem emocji w formie wokalnej - bo co z tego, że nie mam zielonego pojęcia, o czym śpiewa, jeśli te uczucia buzują i elektryzują?

Wokół "MOTOMAMI" powstał gigantyczny hype. Słusznie. Wokół "MOTOMAMI" zrodził się kult. Również - słusznie. Czwarty studyjny album Rosalíi "LUX" podkreśla jej pozycję - artystki mainstreamowej z orkiestrowym zapleczem. Jakimś cudem, ona może więcej niż inni. Może trudniej. Może po swojemu. Może - i to robi. Może - i się sprzedaje. Będzie to brzmieć pompatycznie, ale albumu "LUX" się nie słucha, jego raczej się doświadcza. Jak nowoczesnej symfonii (podział na akty!) albo menu z restauracji z gwiazdką Michelin. Prawdziwa hiszpańska degustacja.

trwa ładowanie posta...

Rosalía - na bogato

Przecinając się z obcojęzycznymi artystami, doceniam element skupienia się na brzmieniu i odcięcia od dosłownego rozumienia. Nie to, że czerpię frajdę z ignorancji, wręcz przeciwnie - to rzadkie odczucie jest bliskie wręcz pierwotnemu zbliżeniu. "LUX" z otwartymi ramionami zaprasza do całościowego zanurzenia się w muzyce. Chrzest, głowa na tacy, tego typu religijne konotacje nasuwają się same - i to wcale nie przez biały kornet noszony przez Rosalíę na okładce albumu.

Zderzenie się z "LUX" paradoksalnie jest bardzo mięciutkie. Pierwsze co, to uderza ta gigantyczna fala dźwięków. Wszelakich. Różnych. Sekcja instrumentalna jest szalona - pięknie dziękuję London Symphony Orchestra za wszystkie zasługi, a najbardziej za smyki, wibrujące po całości i raczące zarówno niepokojem, ekscytacją, wojowniczą dumą, jak i przeszywającym podnieceniem. Klasyczne wstawki nadają "LUX" barokowego splendoru - dziwne, lecz ten przepych w żadnej mierze nie jest onieśmielający.

A mógłby - gdyż płyta została stworzona, napisana, lepiej pasuje "wyrzeźbiona" - lecz, czy można tak rzec o albumie? - przez wiele zdolnych bestii. Björk, Yves Tumor, Carminho, Estrella Morente, Sílvia Pérez Cruz, chór Escolania de Montserrat to goście, o których nie wolno zapomnieć. Oprócz tego: trzy kropki nad "i". Wizjoner prosto z Islandii, kompozytor Daníel Bjarnason, wybitna skrzypaczka i kompozytorka Caroline Shaw oraz instrumentaliści ze wspomnianej orkiestry symfonicznej nadali "LUX" tego epokowego sznytu, wyróżniającego się na tle bezpiecznych produkcji. W kontraście do Rosalíi - aż kusi rzec "sztampowych".

Utworem idealnie kondensującym twórczość artystki - zarówno na jej najnowszym krążku, ale także między płytami, będzie "De Madrugá". Z jednej strony pomost między "MOTOMAMI" a El Mal Querer", z drugiej abstrakcyjna orkiestrowa przemoc i subtelny bit majaczący gdzieś w tle. Ciężkie oddechy, przebłyski kulturowego dziedzictwa (mowa o flamenco) i rozedrgany wokal wraz z ukraińskim wersem, śpiewnym, czysto przenikającym przez niezrozumiałą hiszpańską kurtynę, porusza wyjątkowo. Być może ze względu na fonetyczne pokrewieństwo; poliglotyczne szaleństwo Rosalíi tutaj zdecydowanie sięga najbliżej polskości. Nagrywek do klipu w Warszawie nie liczę.

ROSALÍA - De Madrugá (Official Lyric Video)

Rosalía - stonowana przesada

Po tajemnicy, pogłoskach i singlu "Berghain", który wywołał wilka z lasu - od płyty "LUX" można było wymagać sporo, a nawet jeszcze więcej. Ten rozmach - zaostrzył apetyt na Muzykę. Na spektakl. Na operę. Na harmonię.

Rosalía faktycznie swego dopięła, pławiąc się w tym minimalistycznym bogactwie, buszując w lingwistycznych niuansach (śpiewa w kilkunastu językach - od europejskich klasyków, jak francuski i niemiecki, po arabski, japoński czy ukraiński. Pierwsze skrzypce naturalnie grają hiszpański oraz kataloński), ale udało jej się też wyważyć sztukę i snobizm.

Łatwo mogła przegiąć pałę w tej koncepcji, która na dłuższą metę niosła ryzyko znużenia publiki i ciężaru pretensjonalności, pod którym ugiąłby się i słuchacz, uchodzący za wytrawnego. Tak nie jest: choć "LUX" nigdy nie stanie się soundtrackiem na co dzień; na to jest po prostu zbyt. To zbyt na szczęście nie tylko się szanuje. To zbyt naprawdę się podoba.

ROSALÍA - Berghain (Official Video) feat. Björk & Yves Tumor

Co o tym myślisz?
  • emoji serduszko - liczba głosów: 0
  • emoji ogień - liczba głosów: 0
  • emoji uśmiech - liczba głosów: 0
  • emoji smutek - liczba głosów: 0
  • emoji złość - liczba głosów: 0
  • emoji kupka - liczba głosów: 0