Co słychać? Muzyczne perełki prosto z Belgii. To kraj artystów eksportowych
Belgijska scena muzyczna to miejsce przedziwne - bardzo otwarte na zagraniczną eksplorację. Trzy języki urzędowe, lecz większość tamtejszych artystów i tak wybiera angielski na język swej twórczej ekspresji. Czy w tym tkwi klucz do sukcesu? Niee-ee-koniecznie, choć przypuszczalnie - pomaga. Tych muzyków z Belgii musisz znać - i przy okazji zastanowić się, dlaczego Polacy nie robią międzynarodowej kariery.
Cudze chwalicie, swego nie znacie. Powiedzonko dobrze działa w kontekście polskiej sceny muzycznej, która stricte wewnętrznie jest naprawdę potężna. Artystami wartymi zauważenia czy tymi, którzy zasługują na dużo większą rozpoznawalność można sypać jak z rękawa. Jazzowy band Błoto, alternatywni Coals, rockowo-dekadenckie Noże, które niestety gdzieś-tam zniknęły pod powierzchnią mielącej się branży.
Podobne
- Livingston: "bycie artystą jest albo bardzo intensywne, albo bardzo ciche" [WYWIAD]
- Open'er Festival 2025 ogłasza nowych artystów. Na pierwszy ogień: popowy fire
- Inside Seaside - dlaczego festiwal w listopadzie to świetny pomysł? [RELACJA]
- Big Time Rush znów w Polsce. To będzie prawdziwy nostalgic moment
- Billie Eilish wystąpi w Polsce. Kiedy zagra i jaka cena biletów?
Alternatywna scena parę lat temu pokochała śpiewanie po polsku, co obrodziło w wybitne lirycznie albumy (Kasia Lins, będę ci wierna na zawsze), a jednocześnie zawęziła krąg potencjalnych odbiorców. Zagraniczną karierę próbował kiedyś robić Krzysztof Krawczyk (nie wyszło) czy Dawid Podsiadło (jako David Ross - jego pseudonim to millenialski hołd dla serialu "Przyjaciele"). Zagranicą niedawno koncertowała też Brodka, sanah, Taco Hemingway czy Kwiat Jabłoni, choć nie ukrywajmy: były to przede wszystkim gigi dla Polonii. Nieco inaczej wygląda case Janna, który po eliminacjach do Eurowizji 2023 dostał szansę na koncerty przed europejską publicznością, a ostatnio występował w USA i Kanadzie. Jego social media prowadzone są dla odbiorców z całego świata - tu wszystko jest przemyślane. Takim polskim towarem eksportowym są też zespoły metalowe (Behemot, wiadomo), a także instrumentaliści (Hania Rani) czy śpiewacy operowi (Jakub Józef Orliński).
Jak na państwo liczące 36,6 mln mieszkańców, nasze międzynarodowe sukcesy jednak giną. Najsławniejszym polskim artystą muzycznym wciąż jest Fryderyk Chopin i to ponad 175 lat po swojej śmierci. Dla niego - slay, ale dla współczesnych twórców? Zwłaszcza, że polscy artyści potrafią wykręcać takie statystyki na Spotify (typu jeden, dwa, trzy miliony miesięcznych słuchaczy), których nie osiągają muzycy znani worldwide i grający wyprzedane klubowe trasy po Europie.
Po drugiej stronie osi stoi z kolei Belgia. Kraj trzy razy mniejszy od Polski, ale z gigantycznym muzycznym zapleczem i szeregiem artystów, którzy mają apetyt na międzynarodową karierę. Niektórzy już osiągnęli szczyt (możecie się zdziwić!), inni ciężko na to pracują. Co z tego, że w Antwerpii, Brugii, Gencie i Brukseli ich wszystkie koncerty są sold out, jeśli priorytety są gdzie indziej.
#1 Belgijscy artyści eksportowi: Stromae
Bezdyskusyjnie największy współczesny belgijski gwiazdor. I, uwaga, akurat on śpiewa po... francusku. Można się spierać, że w brzmieniu i recepcji ogólnie, to nadal znacznie przyjemniejszy i seksowniejszy język niż polski, ale liczy się sam fakt. Sukces nie jest uzależniony od poziomu komunikatywności (tutaj leci side eye w kierunku Måneskin) i Stromae zdołał to udowodnić.
Jego urok polega chyba na... swobodzie i elegancji? Bezkompromisowości? Artysta pełnymi garściami czerpie z różnych gatunków muzyki od hip-hopu, elektronicznego popu przez house, afrobeats, a nawet klasyczne chanson française. Co zaskakujące - z tak eksperymentalnym stylem wciąż mieści się w ramach mainstreamu. Kto nie zna bangera "Alors On Danse" czy "Papaoutai"? Ten ostatni numer to case "Pumped Up Kicks" Foster the People czy "Skrzydlatych rąk" Eneja. Polacy tańczą, a mózg robi brrr, w momencie, kiedy zaczynamy rozumieć słowa piosenki...
Stromae zaliczył wielki comeback w 2022 roku albumem "Multitude" - dostojnym i ważnym, który mimo prawie 10-letniej nieobecności na scenie zagwarantował mu miejsce na festiwalach i przychylność publiki. Z kolei numer "Ma Meilleure Ennemie" z drugiego sezonu hitowego "Arcane" poniósł się echem nie tylko wśród bańki gamersko-serialowej, ponownie pobudzając artystę do życia. Następny solowy album już wkrótce? Oby!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Stromae, Pomme - “Ma Meilleure Ennemie” (from Arcane Season 2) [Official Visualizer]
#2 Belgijscy artyści eksportowi: Tamino
Belgijsko-egipski książę melancholii, który sam w sobie wygląda jak sztuka. Nie jest dla wszystkich. Jest dla tych, którzy mają czas. Dla tych, którzy mają przestrzeń. Dla tych, którzy nie boją się czuć, ponieważ jego muzyka dosłownie kipi od emocji, sprowadzonych do w pełni fizycznych bodźców dzięki mnogości instrumentów obecnych w kompozycjach. Delikatne smyczki. Pikantny orient wschodnich brzmień. Dużo akustycznych gitar. No i jego głos, głęboki i wysoki jednocześnie. Czysty falset, który nie potrzebuje wiele, by wzruszyć i poruszyć.
Muzyka Tamino jest wyjątkowa, magiczna, rozmyta, a zarazem konkretna. Od skali jego głosu po wirtuozerskie instrumentalne popisy, wszystko tam łączy się w niezwykle spójne doświadczanie i refleksje. Kiedy śpiewa, tak naprawdę zaklina. Kiedy gra - rzuca urok.
Tamino jest zdecydowanie bardziej niszowy, lecz i te smętne, na wskroś melancholijne, naznaczone sprzecznymi emocjami utwory, są doceniane. Jego największe hity "Indigo Night" czy "Habibi" mają łącznie ponad 95 mln odtworzeń. Miesięcznie - ma mniej słuchaczy niż nasza bambi. A jednak - intymne trasy zapewniają mu błyskawiczne sold outy. Przed klubami stoją gigantyczne kolejki. Ludzie są głodni jego talentu, chociaż za nośnik służy mu przede wszystkim smutek.
Tamino zagra w Polsce w ramach trasy Every Dawn's a Mountain. Artysta wystąpi w Warszawie w klubie Stodoła 15 września 2025 r. Organizatorem koncertu jest agencja Fource.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wickerman
#3 Belgijscy artyści eksportowi: Warhaus
Solowy projekt Maartena Devoldere, belgijskiego muzyka, znanego także z (quality) popowego zespołu Balthazar (śpiewają o miłości) to moje osobiste imperium rzymskie. Jako Warhaus jest zdecydowanie bardziej dziki, nieokiełznany, dużo bardziej nieprzystępny. Szczególnie ostatnia płyta, "Karaoke Moon", w której spotykają się jazzowe sznyty, nieco elektroniki, mroczne dęciaki i przejmujące smyki, przełamała jego dotychczasowy styl, a jednocześnie pozostała w podobnej, artystycznej konwencji. Zrobić coś skrajnie różnego i zarazem absurdalnie podobnego - to sztuka.
Sztuką jest także cywilizowanie brzmienia trudnego w odbiorze. Może posunę się za daleko, lecz Warhaus twardo obstaje przy swoim popowym szlifie. Ot, wykończenie, parafka artysty, prawie niewidoczna, zlewająca się w jedność, będąca częścią dzieła. I stąd, nawet melorecytacja w dudniącym rytmie bębnów, ma w sobie więcej mocy niż łamiący konkursowe zasady slam. Prócz tego: nie męczy. Zamiast tego wyzwala apetyt na więcej i mocniej; mistrz gradacji przeszedł samego siebie, uwalniając stopniowo rosnące napięcie i absolutnie nie pozwalając mu na zapaść.
Audio wypada świetnie - na żywo, wręcz nierealnie. Miesięcznie słucha go ponad dwa razy mniej osób niż Darię Zawiałow (lekko ponad 700 tys. osób), ale to nie stoi na przeszkodzie wyprzedawania klubów w całej Europie (pojemność ok. 800-1400 osób). Można? Można.
Warhaus wystąpi w Polsce na wyprzedanym koncercie w warszawskiej Stodole już 26 marca. Ponadto został właśnie ogłoszony jedną z gwiazdy festiwalu Salt Wave by Porsche, który odbędzie się w dniach 1-2 sierpnia w Jastarni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Warhaus - Zero One Code (Official Video)
Belgijscy artyści-świat dominacja. To nie tylko ta trójka: oh boy, mogę tak bez końca. Sylvie Kreusch, alternatywna świruska z brzmieniem trochę jak soundtracki z najlepszego kina drogi, a trochę jak art-pop, momentami ubogacany niezidentyfikowanymi westernowymi lub hipnotycznymi elementami. Z zupełnie innej beczki: Charlotte de Witte, szalenie popularna DJ-ka (nikt, jak ona nie miksuje minimal techno) czy elektroniczno-dream-popowy Oscar and the Wolf. Indie-popowy J. Bernardt. Psychodeliczny band Tin Fingers. Oni wszyscy mają jeden wspólny mianownik: grają, występują, są obecni. Pokazują się. Chwalą. Taki mały kraj, tylu artystów. Polska też by tak mogła... Mamy czego zazdrościć.
Popularne
- Dubajska czekolada od Zenka Martyniuka. Cena robi wrażenie
- Jak wygląda donut Julii Żugaj? Detektywi z TikToka znów w akcji
- Gimper znów odwiedza sąd. "Dziś kolejna urocza rozprawa z S*xmasterką"
- Bagi rusza z nowym projektem. "Chcemy dostarczać najlepszy content"
- Andziaks chce kupić króliki XXL. Zbuduje drugi "dom" na ozdoby?
- Lewandowski zgodził się być świadkiem na ślubie Łatwoganga? Gruba akcja...
- Pasut tłumaczy się po Tajlandii. Największy upadek w internecie?
- Stoją pod zakładami karnymi i nagrywają tiktoki. Piosenka Sary James jest viralem
- Sabrina Carpenter z kolejną erotyczną pozą. Internauci oburzeni "Wieżą Eiffla"